|
JAK MOŻESZ SPRAWIĆ,
ŻE TWOJA MIŁOŚĆ
BĘDZIE TRWAŁA?
Myślę, że wszyscy znamy biblijny werset „Miłujcie się nawzajem”. Ten
tekst nie jest wcale tak daleki, jakby się wydawało. Jednak czasami
jednym z najtrudniejszych miejsc do zastosowania tego tekstu jest
nasz własny dom, być może nawet małżeństwo. Pomyślcie przez chwilę:
Kiedy tak naprawdę trudno jest kochać inną osobę? Dlaczego łatwiej
jest pokochać jednych niż drugich?
Kiedy zaczynamy się poznawać, i gdy wychodzimy sobie naprzeciw w
zaspokajaniu potrzeb, pojawia się uczucie, które określamy mianem
„wzajemnej miłości”. Miłość wzajemna mówi: „Ja kocham ciebie, a ty
kochasz mnie, i jest dobrze”. W istocie wiele
zalotów i małżeństw buduje się na romantycznej i wzajemnej miłości.
Kocham i moja miłość powraca do mnie, ale ta
miłość, wciąż koncentruje się na mnie. Po ludzku mówiąc, romantyczna
i wzajemna miłość jest najlepszą rzeczą, jaką
potrafimy uczynić. Na powierzchni wydaje się być wystarczająca, ale
tak nie jest, a jej wszystkie ograniczenia często pojawiają dosyć
szybko.
Nie pamiętam dokładnie mojej pierwszej sprzeczki małżeńskiej, ale
nadszedł dzień, kiedy z jakiegoś powodu nasze dwie opinie nie
zgodziły się. Wypowiedzieliśmy parę szorstkich słów i zraniliśmy
nasze uczucia. Ona płakała, a ja posmutniałem. W gorączce mojego
gniewu nie czułem się zbyt kochany lub zdolny do kochania. Nie
postrzegałem żony jako bardzo kochanej i kochającej. I w tamtym
momencie, muszę to wyznać, romantyczna miłość odleciała, a i
wzajemnej miłości jakoś nie było widać wokół nas. Dziękuję jednak
Bogu, że w czasach, kiedy mieliśmy konflikty, nigdy nie zraniliśmy
się cieleśnie i nie rozeszliśmy się. Nie byłbym uczciwy gdybym nie
powiedział, że był czas, kiedy wyobrażałem sobie, jakby to było
dobrze znaleźć się całkiem poza naszym związkiem.
Ale pozostaliśmy razem. Być może było to w wyniku nieustępliwego
zaangażowania w wiarę, że małżeństwo musi być trwałe? Albo może była
to obawa przed zakłopotaniem w kościele, czy też naszymi rodzicami
lub przyjaciółmi? Może przylgnęliśmy do tej nieuchwytnej idei, albo
mieliśmy nadzieję, że pewnego dnia wszystko stanie się różowe, a my
będziemy żyli długo i szczęśliwie? Nie wiem. Ale wreszcie
uwierzyliśmy, że te pozorne działania nie są wystarczające, aby
uczynić małżeństwo dobrym. A przy rosnącej ilości problemów, nie są
nawet w stanie utrzymać pary razem. Po pewnym czasie więc narodził
się w naszym małżeństwie nowy wymiar miłości. Jest to miłość, która
przekracza romantyczną i wzajemną miłość, i to ona połączyła nas i
utrzymała nas w dynamicznym związku. Siła tej miłości jest różna od
tego nieustępliwego zaangażowania się lub zakłopotania, i nawet od
nieuchwytnej idei. Jest tak różna jak różne są drogi Chrystusa od
dróg tego świata. Możemy nazwać tę miłość „miłością
wszechogarniającą”.
[]
Dwa największe dzieła literackie, jakie kiedykolwiek napisano na
temat miłości wszech-ogarniającej zostały napisane przez mężczyzn,
których wyjątkowo trudno byłoby pokochać. Wszyscy znamy historię
apostoła Pawła, autora 13 rozdziału 1 Listu do Koryntian, i
twardości jego serca. Drugi pisarz, to apostoł Jan, który nazywa
siebie „uczniem, którego Jezus kochał”, — o jego historii nie często
się mówi. Ale to od Jana uczymy się o źródle i sile miłości
wszechogarniającej i o trwałości tego uczucia. Od wczesnych lat Jan
wiódł proste i surowe życie rybaka. Wyrósł na człowieka
nieokrzesanego i niekulturalnego. Jego niepohamowany duch i zły
charakter zapracowały na przezwisko: „syn gromu”. Szorstki,
gwałtowny, łatwo wpadający w gniew; niestety, nie był on z natury
miękki i uległy. Pożądał władzy i znaczenia,
i spiskował, aby zostać szefem apostołów.
Pewnego razu namówił nawet swoją matkę i wysłał ją, aby poprosiła
Jezusa o najwyższe stanowisko dla niego w królestwie Chrystusa. Miał
ducha krytycyzmu, i wielokrotnie okazał swoje rasowe i religijne
uprzedzenia. Był zazdrosny o swoją własną grupę. Kiedy po raz
ostatni Jezus przemierzał Samarię, Jan wpadł w gniew i oburzył się,
gotowy walczyć, kiedy Samarytanie okazali się niegościnni dla
Mistrza. W odwecie chciał zniszczyć ich ogniem. W ciekawej książce
pt.: „Życie Jezusa”, autorka, Ellen White mówi o nim, że był „złego
charakteru, krytykancki, dumny, gwałtownego ducha, wojowniczy i
łatwo wpadał w oburzenie”.
Wielkie dzieło sztuki, „Ostatnia Wieczerza” Leonarda da Vinci,
przekazuje nam obraz Jana opierającego się na piersi Jezusa jako
chłopca nieśmiałego, potulnego i łagodnego. Ale on wcale takim nie
był, i żadna z ewangelii nie podaje nam takiego obrazu. Jan był
bardziej podobny do Kaina i Absaloma, czy syna marnotrawnego z
przypowieści Chrystusa, z cechami ich wszystkich, połączonymi w
jednej osobie. Powszechnie uważa się, że Jezus kochał Jana ponieważ
był on łatwy do pokochania. Fakty są jednak takie, że Jezus pokochał
Jana pomimo braku u niego cech, które można pokochać. Kochał go mimo
wszystko.
Wszechogarniająca miłość posiada jedną ciekawą rzecz: patrzy poza
to, co widać na zewnątrz. Słowa Samuela właściwie oddają jej sens:
„Albowiem Bóg nie patrzy na to, na co patrzy człowiek. Człowiek
patrzy na to, co jest przed oczyma, ale Pan patrzy na serce”
1
SAM. 16,7.
Jako ludzie, często dostrzegamy jedynie zewnętrzną twardość i
szorstkość człowieka, widzimy te nie lubiane cechy i one wywołują
stałą reakcję z naszej strony. Ludzie, których trudno pokochać
często wydobywają z nas właściwości, które także trudno jest
pokochać. Wywołujemy walkę ognia z ogniem, zamierzamy upokorzyć tego
„ważniaka” i utrzeć mu lub jej nosa, następnie pokazać „kto tu jest
szefem”. Tak więc zwracamy uwagę, grozimy, strofujemy, kłócimy się i
karzemy, mówiąc na koniec: „Nie wiem, jak można kochać kogoś
takiego”.
[]
Ale Jezus tak nie działa. Pan Jezus zabrał się do dzieła, aby
wyposażyć Jana, tego, którego serce było nikczemne, we
wszechogarniającą miłość. Taka miłość potrafi współczuć zrozpaczonym
ludziom. Jest to miłość, która akceptuje, która jest bezwarunkowym
darem. Najczęściej ta twarda powierzchnia zakrywa niespokojne
wnętrze. Gniew, pozory siły, uprzedzenia, zemsta — te wszystkie
rzeczy, które wydają się powodować trudności w pokochaniu osoby —
mówią nam o jej wnętrzu. Taka osoba, najprawdopodobniej, nie czuje
się ze sobą dobrze. Jej skierowane na zewnątrz działania są po to,
aby bronić własnego kiepskiego wnętrza, aby podeprzeć je w ten
sposób i coś z nim zrobić. Jednak bezwarunkowa miłość — taka
radykalnie wszechogarniająca miłość jest jedynym lekarstwem na
epidemię zaniżonego poczucia własnej wartości, jakie było obecne w
czasach Chrystusa i jest obecne dzisiaj.
Zwróćmy uwagę na to, co Jezus zrobił dla Jana. Przyciągnął go do
najściślejszego grona uczniów. Zabrał go na Górę Przemienienia i
pokazał mu swoją chwałę. Na krzyżu, Jezus powierzył swoją własną
matkę pod opiekę Jana. Wszystkie te rzeczy silnie obrazowały miłość
Chrystusa do niego i poruszyły sercem Jana. Tam, z matką Chrystusa,
wziętą pod opiekę, patrzył w górę, na krzyż i widział całą
ucieleśnioną miłość jaka znalazła się na krzyżu. Uprzytomnił sobie,
że Ten, który tam umierał był jego zastępcą, że „Baranek Boży, który
gładzi grzechy świata”, jest zadośćuczynieniem za jego grzechy. Tam,
na krzyżu, wisi jego nieposkromiony duch, jego popędliwy charakter,
jego uprzedzenia, jego chęć zemsty. Tam wisi, jeśli wolisz, „syn
gromu”. Od tego krzyża spływa wszechogarniająca, przekształcająca
miłość, która dociera do najgłębszych potrzeb jego duszy.
W późniejszych latach, zastanawiając się nad tym wszystkim, Jan był
już zdolny napisać takie słowa w swoim pierwszym liście (4,7-11):
„Umiłowani, miłujmy się nawzajem, gdyż miłość jest z Boga, i każdy,
kto miłuje, z Boga się narodził, i zna Boga. Kto nie miłuje, nie zna
Boga, gdyż Bóg jest miłością”. W tej miłości Bóg chciał nam pokazać,
że „w tym objawiła się miłość Boga do nas, iż Syna swego
jednorodzonego posłał Bóg na świat, abyśmy przezeń żyli”. W tym jest
miłość — nie w tym, że my pokochaliśmy Boga, ale że to On pokochał
nas i posłał swojego Syna jako ubłaganie za nasze grzechy.
„Umiłowani, jeżeli Bóg nas tak umiłował, i myśmy powinni nawzajem
się miłować”. Wszechogarniająca miłość jest pokojem, zakotwiczona na
zawsze w niepodważalnym fakcie, że Bóg nas kocha. I oprócz tego
pokoju, czujemy w miłości Chrystusa, że jesteśmy w stanie pokochać
Boga i innych ludzi, naszych współmałżonków, nasze dzieci, nawet
wtedy, gdy trudno jest ich kochać.
[]
Tak więc, Jan podaje nam nie tylko źródło wszechogarniającej
miłości, ale także mówi nam o jej naturze, o tym, że oddaje siebie w
służbie na rzecz potrzeb innych ludzi. W Ewangelii Jana 3,16
znajduje się dobry tego przykład: „Bóg tak umiłował świat, że Syna
swego jednorodzonego dał”. Miłość wszechogarniająca daje, zaś inne
rodzaje miłości charakteryzują się braniem. Możecie to zauważyć w
tekstach Ewangelii Jana 5,13 i w pierwszym Liście Jana 3,16, gdzie
mówi się, że miłość kładzie swoje życie; czasami cierpi, odczuwa
ból, może nawet siebie ofiarować zamiast obiektu swojej miłości. Dla
romantyków i hedonistów, jak i dla ruchów duchownych, opierających
się na idei samospełnienia, nie ma ona w ogóle sensu. „Miłość —
mówią — jest wtedy, gdy sprawia przyjemność, podniecenie, radość, —
wszystko inne nie jest miłością...”. Nasycają się radością z miłości
dość szybko. Wiele par zawierających dzisiaj małżeństwo chce
miłości, szczęścia i spełnienia i oczekuje, że będą one gotowe do
osiągnięcia, dojrzałe, jakby wiszące na najniższych gałęziach.
Wydaje się, że poszukiwanie pokarmu albo uprawianie plonów nigdy im
się nie zdarza. Zamiast tego, siedzą i często płaczą nad swoim
pustym koszykiem. I coraz więcej z nich
przesuwa się w kierunku innych drzew.
Niewielu z nas będzie musiało stanąć wobec wyzwania, aby umrzeć za
kogoś, kogo kochamy. Jednak zaczynają mi przychodzić na myśl inne
rzeczy, które są prawie tak cenne, jak samo życie. Być może jest to
rezygnacja z własnych planów, z prywatnego czasu, z własnych
pragnień, z pieniędzy, ideałów. Wyrzeczenie się ich jest znamiennym
okazywaniem wszechogarniającej miłości. Ponadto mówiąc nam o źródle
wszechogarniającej miłości i jej naturze, Jan
wypowiada się o jej rozmiarze i stałości.
W Ewangelii Jana 13,1 czytamy następujące słowa: „Jezus umiłowawszy
swoich, którzy byli na świecie, umiłował ich aż do końca”.
Chciałbym, abyście przez chwilę pomyśleli o trudnościach, przed
jakimi stawał Jezus wewnątrz grupy swoich uczniów. Możecie pomyśleć
o uczniach Jezusa jako o jego rodzinie. Zastanówcie się nad
rzeczami, które działy się wśród nich. Były kłótnie, sprzeczki,
okazywane wątpliwości, nienawiść, a nawet przemoc. Byli wśród nich
bigoci, oszuści, nielojalni. Wydaje się, że Piotr był nawet
przygotowany do rozwiązywania kryzysów przemocą. Jakub i Jan
zmanipulowali swoją matkę, aby poszła ich śladem. Jako całość,
uczniowie wydają się posiadać postawę w stosunku do kobiet i dzieci,
jaką dzisiaj można określić mianem szowinistycznej. Wydarzenie w
Wieczerniku demonstruje ich niechęć do posługi umycia stóp gości.
Tomasz był uparty. To on był zawsze tym, który wylewał zimną wodę na
każdy pomysł mówiąc: „Ależ to się nie uda”. Judasz uwikłał się w
najwyższy akt niewierności, zdradzając Chrystusa i oddając Go w ręce
wrogów. W chwili największej potrzeby Jezusa, wszyscy jego
naśladowcy, cała jego rodzina, wszyscy są winni porzucenia. Takich
powodów używają dzisiaj pary i rodziny, aby powiedzieć, że nie mogą
już dłużej razem żyć. Ale Jezus, jak mówi Pismo, „umiłowawszy
swoich, umiłował ich aż do końca”. Widzicie więc, że
wszechogarniająca miłość nie jest tymczasowa: ona trwa, podtrzymuje
swoje zobowiązanie, nawet pośród trudności.
[]
Wszechogarniająca miłość trwa ponieważ jest przygotowana by radzić
sobie z trudnościami, jakie staną na jej drodze trwania. Po
pierwsze, trwa ponieważ umie wybaczać. Pomyśl o Ozeaszu; zraniony i
odrzucony przez swoją krnąbrną żonę, doświadczył wszystkich ataków
na miłość, jakie odczuł każdy mąż lub żona, których współmałżonek
opuścił dla innej osoby. Ale świadomość wielkiej Bożej miłości do
Jego własnej bałwochwalczej i krnąbrnej panny młodej, czyli do ludu
Izraela, poruszyła serce Ozeasza, wybaczył Gomerze i pokochał ją
tak, jak Pan kocha Izraelitów, chociaż odwrócili się do innych
bogów. Wziął więc Gomerę z powrotem i odnowił z nią śluby.
Przebaczenie staje się zatem jednym z najważniejszych elementów
trwałej miłości.
Po drugie, myślimy, że miłość trwa ponieważ dostarcza stale czegoś
nowego. Ostatnio wpadłem na starego kolegę szkolnego, którego nie
widziałem przez wiele lat. Zapytał, czy wiem o jego rozwodzie.
Zaprzeczyłem. Powiedział, że ich małżeństwo trwało kilka lat, ale te
ostatnie były wyjątkowo trudne; konflikty i różnice, jakie mieli
wydawały się nie do pokonania. W końcu postanowili zakończyć
małżeństwo. Z jego ust padły takie słowa: „Najlepsze, co mogliśmy
dla siebie uczynić, to opuścić życie każdego z nas”. Muszę wyznać,
że gdy to powiedział, zabrzmiało to przekonująco. Pomyślcie o tym:
okazanie większej miłości w rozejściu się niż w pozostaniu razem.
Kiedy zastanowicie się nad tym, uświadomicie sobie, że to, co miało
u nich miejsce, można by określić tak: „W imię
miłości sankcjonujemy rozpad tego, co Bóg polecił, aby
odzwierciedlało Jego miłość — instytucję małżeństwa”.
Jednak miłość wszechogarniająca nie czeka na przyzwoity pogrzeb
psującego się związku. Miłość wszechogarniająca poszukuje
wskrzeszenia. Kiedy mężczyzna i kobieta poślubiają się, stają się
jednym ciałem. Powstaje nowa jednostka, tworzy się para. O, tak,
każde z nich nadal jest indywidualnością, nadal jest Roman i Anna,
ale pojawia się coś nowego — para Roman-Anna. To małżeństwo, ta
para, jest czymś mistycznym, duchowym, miłosną więzią między
dwojgiem osób. Jest w tym obecna ludzka miłość, ta romantyczna i
wzajemna, i może ona trwać jakiś czas bez
miłości wszechogarniającej. Ale długotrwały związek łączący równe
sobie osoby, przeprowadzający je przez żądania i oczekiwania
współczesnego małżeństwa, będzie wymagał wsparcia wartościami, jakie
niesie miłość wszechogarniająca. Tak, jak wszechogarniająca miłość
daje nowe życie jednostce, tak i my potrzebujemy nowych narodzin
miłości w naszych małżeństwach.Pamiętajcie, kiedy nadchodzą trudne
czasy, nic nie jest tak martwe, aby Bóg nie mógł tego ożywić. Jezus
Chrystus przerwał każdy pochówek, w jakim wziął udział, tak więc,
przynieśmy do Niego nasze małżeństwa, być może nawet uszkodzone
kontakty.
[]
Boli serce na myśl o tych, którzy są w trakcie lub po rozwodzie.
Często zdajemy sobie sprawę, przed jakimi trudnościami stają
niektóre pary, które doszły już do tego miejsca. Wiele jest osób,
które cierpiały z powodu braku nawet pozorów wszechogarniającej
miłości, gdy ich partner dążył do rozwodu. Niektórzy gotowi byli
posunąć się tak daleko, że byli gotowi kłaść nawet swoje życie, ale
i to nie sprawiało żadnej różnicy. Dając nam wolność wyboru Bóg
podjął takie ryzyko, a nawet On niektórych stracił. Jednak wszyscy
mamy szanse, jeśli tylko skorzystamy z prawdziwej,
wszechogarniającej miłości, która jest nam dana.
W Ogrodzie Eden nasz Niebieski Ojciec dał tej planecie szczególną
instytucję: małżeństwo, poczęte z miłości i dane
nam jako propozycja, by mężczyzna i kobieta, jako równi sobie, mogli
się uzupełniać, wspierać i towarzyszyć przez całe życie. Jesteśmy
uwikłani w wielki bój, sprawdzający, czy taka instytucja małżeńska,
tak wyobrażona i przeznaczona, może
przetrwać. Nasz Kościół, tak jak świat, który nas otacza, jest polem
bitwy tego wielkiego boju. Społeczeństwo jest pełne zniszczonych
istnień, które nie wytrzymały. Nie możemy tracić przytomności z powodu
otaczającej nas śmierci małżeństwa. Zróbmy coś dla tych wszystkich
drogich ludzi, abyśmy mogli ułatwić im wybaczenie, uzdrowienie, i
całą możliwą odnowę. Ale nie zapomnijmy o tym, że to nam
przeznaczone zostało wielkie rozwiązanie zadania, że Chrystus nie
umarł na darmo, że nasze domy dzięki Bogu mogą otrzymać nowe życie,
i że małżeństwo, tak zaplanowane przez Ojca, zbawione przez Syna i
podtrzymane przez Ducha Świętego, nie zniknie
z ziemi.
[]
|
|