nadzieja.pl > książki > aby poznać Boga > dzień drugi |
wersja dźwiękowa,
cz. 1 [4.57 MB] |
archiwum zagadnień: BEZRADNOŚĆ | PODDANIE SIĘ | BÓG PODEJMUJE INICJATYWĘ | DROGA DO CHRYSTUSA | NAWRÓCENIE — NOWONARODZENIE SKĄD MOGĘ WIEDZIEĆ, CZY NARODZIŁEM SIĘ NA NOWO? | PEWNOŚĆ ZBAWIENIA | DUCHOWA RECEPTA | ZNAJDŹ CZAS TYLKO DLA SIEBIE | NA POCZĄTKU | ...KAŻDEGO DNIA | ABY SZUKAĆ JEZUSA | PRZEZ STUDIUM BIBLIJNE | ...I MODLITWĘ BOGOBOJNE ŻYCIE | CO ZROBIĆ, JEŚLI JEST INACZEJ?
kolejne dni studium: Był starym, zniszczonym człowiekiem o siwych włosach, głębokich zmarszczkach i drżących rękach. Spotkałem go tylko raz, ale nigdy go nie zapomnę. Było to w czasie pewnego spotkania. Prowadzący to spotkanie poprosił, aby wszyscy obecni pastorzy podzielili zgromadzenie na grupy, a każdy z nich stanął przed jedną z grup, prowadząc z zebranymi krótkie rozmowy i dając im możliwość dzielenia się uwagami i stawiania pytań. Człowiek, o którym mowa, znalazł się w mojej grupie. Wstał ze swego miejsca i ze łzami w oczach powiedział: „Przez długi czas Bóg starał się mnie złapać i w końcu mnie złapał”. I usiadł. Nie pamiętam, co tego dnia mówiły inne osoby, ale wciąż pamiętam tego człowieka. Jak cudownie i jak tragicznie. Jak cudownie, że Bóg w końcu wygrał tę walkę o jego życie, ale jak tragicznie, że on zwlekał tak długo. Czytałem kiedyś historię o pewnym człowieku, który przyszedł do Chrystusa. Stało się to wtedy, gdy w końcu zrozumiał, jaki udział w tym doświadczeniu był jego, a jaki Boży. Chrześcijanie często dyskutują jaki jest udział człowieka w przyjściu do Chrystusa i w prowadzeniu chrześcijańskiego życia. Tak więc temu człowiekowi od razu postawiono pytanie: „Jaki w końcu był twój udział, a jaki udział miał Bóg?” Odpowiedział: „Moim udziałem było uciekanie, Bóg zaś starał się mnie złapać!” Jezus powiedział: „Nikt nie może przyjść do mnie, jeżeli go nie pociągnie Ojciec, który mnie posłał”. Zbawienie jest Bożą inicjatywą, nie ludzką. Bóg zapewnia: „Miłością wieczną umiłowałem cię, dlatego tak długo okazywałem ci łaskę”. A łaska Boża dociera do każdej osoby. Nie ma takich, którzy zostali przeznaczeni do zbawienia, i takich, którzy mają być w ogniu piekielnym. Bóg wzywa do siebie każdego. I jedynie ci, którzy nieustannie opierają się Jego pociągającej mocy miłości, nie przychodzą do Niego po zbawienie. Jednakże na drodze do Chrystusa istnieją pewne etapy, kroki, jakie idąc do Niego musimy zrobić. Jakie to są kroki? Po pierwsze, jest to pragnienie czegoś lepszego. Po drugie, poznanie tego, co jest lepsze. Po trzecie, uświadomienie sobie, że jesteśmy grzesznikami. Po czwarte, zrozumienie, że jesteśmy całkowicie bezradni i nic sami nie możemy uczynić. I wreszcie po piąte, całkowite poddanie się, co w kręgach chrześcijańskich nazywane bywa całkowitym oddaniem się komuś. Przestajemy wtedy myśleć, że potrafimy cokolwiek zrobić, byśmy sami się zbawili, i dopiero wtedy możemy przyjść do Chrystusa takimi, jakimi jesteśmy. Przyjrzyjmy się tym pięciu krokom dokładniej, abyśmy zrozumieli drogę, którą musi przebyć każda osoba przychodząca do Chrystusa. [] W Ewangelii Jana została zapisana historia niewiasty, która przyszła do Jezusa. Zwróćmy uwagę na pierwsze kroki, jakie poczyniła. Rozpocznijmy od piątego i szóstego wersetu: „Przybył więc (Jezus) do miasta samarytańskiego, zwanego Sychar, blisko pola, które Jakub dał swemu synowi Józefowi. A była tam studnia Jakuba. Jezus więc, zmęczony podróżą, usiadł sobie przy studni; było to około szóstej godziny” (czyli w samo południe naszego czasu). Mamy tutaj opisaną dziwną sytuację. Jezus jest Bogiem, Stworzycielem wszystkiego, co zostało uczynione. A przecież wziął na siebie ciężar człowieczeństwa i był najwidoczniej bardziej zmęczony niż Jego uczniowie, ponieważ to oni udali się do Sychar, aby kupić żywność. Był On zbyt zmęczony, by pójść dalej, więc usiadł na brzegu studni, czekając na ich powrót. Potraficie Go tam ujrzeć? Kontynuujemy jednak tę historię, czytając od wiersza siódmego w czwartym rozdziale Ewangelii Jana: „Wtem przyszła niewiasta samarytańska, aby nabrać wody. Jezus rzekł do niej: Daj mi pić”. Widzimy tutaj Mistrza przy pracy, pociągającego do siebie człowieka. Jezus nie próbuje narzucić swojej religii. Prosi ją o grzeczność. Ufność budzi ufność. „Wtedy niewiasta samarytańska rzekła do niego: Jakże Ty, będąc Żydem, prosisz mnie, Samarytankę, o wodę? (Żydzi bowiem nie obcują z Samarytanami). Odpowiedział jej Jezus, mówiąc: Gdybyś znała dar Boży i tego, który mówi do ciebie: Daj mi pić, wtedy sama prosiłabyś go, i dałby ci wody żywej. Mówi do niego: Panie, nie masz nawet czerpaka, a studnia jest głęboka; skądże więc masz tę wodę żywą? Czy może Ty jesteś większy od ojca naszego Jakuba, który dał nam tę studnię i sam z niej pił, i synowie jego, i trzody jego? Odpowiedział jej Jezus, mówiąc: Każdy, kto pije tę wodę, znowu pragnąć będzie; ale kto napije się wody, którą Ja mu dam, nie będzie pragnął na wieki, lecz woda, którą Ja mu dam, stanie się w nim źródłem wody wytryskującej ku żywotowi wiecznemu. Rzecze do niego niewiasta: Panie, daj mi tej wody, abym nie pragnęła i tu nie przychodziła, by czerpać wodę. Mówi jej: Idź, zawołaj męża swego i wróć tutaj! Odpowiedziała niewiasta, mówiąc: Nie mam męża. Jezus rzekł do niej: Dobrze powiedziałaś: Nie mam męża. Miałaś bowiem pięciu mężów, a ten, którego teraz masz, nie jest twoim mężem; prawdę powiedziałaś”. Oczywiście, że ta niewiasta miała pragnienie czegoś lepszego. Przyszła, aby zaczerpnąć wody. Była najwidoczniej nierządnicą z pobliskiego miasta, ponieważ wybrała taki czas, gdy przy studni, która znajdowała się poza miastem, nie było żadnej kobiety. Zmęczyły ją spojrzenia ludzi, złośliwe słowa i plotki. Przyszła do studni sama, aby uniknąć potępienia. Wiemy, że szukała czegoś lepszego, czegoś, czego jeszcze nie znalazła. Była zamężna, ale jej pierwszy mąż nie był tym, którego oczekiwała, tak więc szukała czegoś lepszego u drugiego męża. Jednak i ten nie był wystarczająco dobry, próbowała więc to znaleźć w trzecim, czwartym i piątym. Aż w końcu miała dość małżeństwa i zdecydowała się pójść drogą, jaką dzisiaj kroczy wielu, pójść i żyć z kimś, nie podejmując się zobowiązania, jakiego nie mogłaby wypełnić. I oto widzimy, jak zbliża się do studni, wciąż szukając czegoś lepszego. [] Mój przyjaciel opowiadał mi kiedyś o pewnym człowieku, który zaczął palić papierosy. Kupował „Chesterfieldy”, ponieważ zgodnie z reklamą palenie ich miało mu dawać zadowolenie. Nie był jednak zadowolony. Na początku palił jedną paczkę dziennie, ale to mu nie wystarczało, sięgnął więc po drugą, a ponieważ wciąż było mu za mało, zwiększył liczbę papierosów do trzech paczek, ale nigdy nie był usatysfakcjonowany. Każdy na tym świecie szuka czegoś lepszego. Chłopcy i dziewczęta rozglądają się za lepszym rowerem czy też lepszą piłką. Młodzi ludzie pragną lepszego zrozumienia, lepszych przyjaciół, większego zadowolenia. Ludzie starsi szukają sukcesu, przyjemności czy też rzeczy materialnych. Jednak nawet to, co wydaje się uzasadnionym pragnieniem, faktycznie może być odzwierciedleniem wołania serca. Każdy bowiem z nas ma w swoim życiu próżnię na kształt Boży, która może być wypełniona tylko przez samego Boga. Są alpiniści, którzy wspinają się na góry tylko dlatego, że one są. Stale szukają coraz trudniejszej ściany, większego ryzyka. Zaspokajanie swoich ambicji w sporcie, w interesach, w przyjemnościach może być próbą znalezienia czegoś lepszego, nierozpoznanego pragnienia Boga. Jednak pragnienie czegoś lepszego nigdy nie znajduje satysfakcji poza Bogiem. Człowiek, który szuka szczęścia, zauważy, że radość, jaką ma do zaoferowania świat, nie trwa długo. I dlatego zawsze musi poszukiwać czegoś nowego, co pomoże mu zapomnieć, że ostatnia rzecz, o której myślał, iż go zadowoli, jednak nie zadowoliła go . Tak, jak powiedział Jezus w trzynastym wersecie tego rozdziału do Samarytanki: „Każdy, kto pije tę wodę, znowu pragnąć będzie”. I wszystkie nasze wysiłki, aby znaleźć coś lepszego bez Boga, spełzną na niczym, ponieważ bez względu na to, czy zdajemy sobie z tego sprawę, czy nie, nasze pragnienie zawsze wiąże się z Nim. Jednak na każdym odcinku naszej drogi do Chrystusa znajdujemy boczne ścieżki, które mogą nas powstrzymać w dążeniu do Niego. Staramy się zaspokoić nasze pragnienie znalezienia tego, co lepsze, próbując czegoś innego. Widzimy to w opowiadaniu o Samarytance. Próbowała ona zaspokoić swe pragnienie znalezienia czegoś lepszego, szukając zadowolenia w coraz liczniejszych kontaktach. Jednak mimo wielu różnych rzeczy, jakich próbowała, jej pragnienie pozostało niezaspokojone. Jezus powiedział: „Każdy, kto pije tę wodę, znowu pragnąć będzie; ale kto napije się wody, którą Ja mu dam, nie będzie pragnąć na wieki”. Większość z nas idzie długą drogą do Boga, pełną kłopotów, bólu i załamań. A kiedy wszystkie rzeczy, których jak nam się zdawało pragniemy, zawodzą, i dochodzimy do końca naszych własnych możliwości, patrzymy w górę i mówimy: „W porządku, Boże. Wydaje mi się, że jednak mi Ciebie potrzeba”. Jest jednak krótsza droga. Jezus zaproponował ją niewieście przy studni. Czytamy o tym w Ewangelii Jana: „A gdy ja będę wywyższony ponad ziemię, wszystkich do siebie pociągnę”. Gdy Jezus jest wywyższony, my zostajemy pociągnięci do Niego. Samarytanka stała teraz przed Kimś, kto mógł zaspokoić wszystkie jej tęsknoty, ale nie zdawała sobie z tego sprawy. Tak więc Jezus posunął się dalej, i był to drugi krok — poznanie tego, co lepsze. [] Zwróćmy uwagę na dziesiąty werset czwartego rozdziału Ewangelii Jana: „Odpowiadając jej Jezus, rzekł do niej: Gdybyś znała dar Boży i tego, który mówi do ciebie: Daj mi pić, wtedy sama prosiłabyś go, i dałby ci wody żywej ”. Zbawienie jest darem Bożym. Jest to prawdopodobnie jedna z najważniejszych rzeczy dotyczących planu zbawienia jaką moglibyśmy kiedykolwiek poznać. „Albowiem tak Bóg umiłował świat, że Syna swego jednorodzonego dał”. „Zapłatą za grzech jest śmierć, lecz darem z łaski Bożej jest żywot wieczny”. Nie potrafimy na to zapracować, nie możemy tego kupić, nigdy nie możemy na to zasłużyć. Zbawienie jest darem. Nie ma nic wspólnego z naszymi wysiłkami czy zasługami. Pomyślcie nad sposobami, jakimi staramy się zdobyć to, czego pragniemy. Samarytanka mogła być niewiastą z ulicy, przyzwyczajoną do sprzedawania siebie aby żyć, próbując zdobyć coś lepszego. Ludzie, którzy byli jej klientami, pragnęli także czegoś lepszego i byli chętni zapłacić za tę namiastkę miłości, starając się zaspokoić swoje pragnienia. Dzisiaj wielu ludzi próbuje kupić miłość i uznanie podobnymi metodami. A wielu próbuje kupić również Bożą miłość i uznanie, i są nikim innym, jak cudzołożnikami w sensie duchowym. Ale przychodzi Jezus i mówi, że największa przyjemność, wieczne szczęście, jest za darmo. Mówi nam dzisiaj to samo, co kobiecie przy studni: „Gdybyś znała dar Boży...”. Gdybyście tylko znali. Boczną ścieżką na tym etapie drogi jest zastąpienie wiedzy o rzeczach religijnych osobistą znajomością rzeczy duchowych i planu zbawienia. Gdy Jezus doprowadził Samarytankę do znajomości daru zbawienia i uświadomił jej, że zna jej serce, ona starała się zmienić temat. Rozpoczęła dyskusję na temat tego, które miejsce jest najwłaściwsze do uwielbiania Boga. Czy powinna to być Jerozolima, czy Samaria? Starała się przerwać to Jezusowe dociekanie jej osobistych spraw. Ale On był cierpliwy i jest cierpliwym także dla nas. Pomyślcie, jak wiele razy podobnie odbiegaliśmy od tematu, gdy wywierano na nas zbyt wielką presję. Jednak Duch Święty nie opuszcza nas, a Jezus nadal jest gdzieś w pobliżu, czekając, aż przestaniemy uciekać. Także i dzisiaj proponuje nam wodę życia. Czasami nasza znajomość Boga jest ograniczona. Tak było w przypadku Samarytanki. W czwartym rozdziale Ewangelii Jana i w dwudziestym piątym wierszu czytamy, że powiedziała ona: „Wiem, że przyjdzie Mesjasz”. I dzisiaj są ludzie, którzy wzrastają wiedząc o tym. Trudno bowiem znaleźć dzisiaj w świecie takie miejsce, by nie słyszeć o powtórnym przyjściu Chrystusa. Można jednak słyszeć o powtórnym przyjściu, dostrzegać znaki świadczące o tym, że jest ono coraz bliżej, a nawet wierzyć, iż pewnego dnia się to stanie, a nadal nie pić ze studni wody życia, jaką oferuje nam Chrystus. Możemy być jednak wdzięczni i za tę znajomość Boga, jaką posiadamy. Mała znajomość Boga lepsza jest niż żadna. Dzięki Bogu za to, co możemy poznać jako chłopcy i dziewczęta, i co możemy wiedzieć o Bożej miłości. Duch Święty może wykorzystać tę wiedzę, aby doprowadzić nas do głębszych kontaktów z Panem Jezusem. [] Trzecim krokiem w drodze do Chrystusa jest uświadomienie sobie własnej grzeszności. Zaczynamy rozumieć, że jesteśmy grzeszni bez względu na to, czy uczyniliśmy kiedykolwiek coś złego, czy też nie. Czy jest ktoś, kto nigdy nie uczynił niczego złego? Jeśli nawet jest, to osoba ta jest nadal grzeszna, ponieważ człowiek nie musi grzeszyć, aby być grzesznikiem. Wystarczy się urodzić, żeby być grzesznikiem. Jak zauważyliśmy w dniu pierwszym, urodziliśmy się grzesznikami, a Jezus powiedział, że aby ujrzeć Królestwo Boże musimy się narodzić na nowo. Dlatego coś musi być nie tak z naszym pierwszym narodzeniem. Jest wielu ludzi, którzy wahają się, czy zrobić ten trzeci krok. Mówią: „Jestem przecież taki sam, jak tamci. Jestem tak dobry, jak ci, którzy uważają się za chrześcijan”. Wpadają w pułapkę porównywania się z innymi. Wiele jest bocznych ścieżek na tym etapie drogi. Jedną z nich jest myślenie, że tak naprawdę nie jesteśmy takimi wielkimi grzesznikami, jesteśmy dobrymi ludźmi. Są dzisiaj ugrupowania, które opierają się na przesłankach, że ludzie w rzeczywistości są dobrzy i jedynie trzeba rozwijać to wewnętrzne dobro, jakie w nich tkwi. Jednak Biblia podaje w Liście do Rzymian, że „nie ma ani jednego sprawiedliwego”, ani jednego, kto by czynił dobrze. Jednym z kroków na drodze do Chrystusa jest dojście do takiego miejsca, w którym jesteśmy gotowi się z tym zgodzić, bowiem tylko grzesznik potrzebuje Zbawiciela. Nie ma niczego innego, co potrafi tak skutecznie przekonać człowieka, że jest grzesznikiem, niż spojrzenie na Jezusa i na krzyż. Widziałem kiedyś mężczyznę, który miał 240 cm wzrostu. Był zbudowany jak piłkarz. Spacerował po placu targowym. Gdy po raz pierwszy zobaczyłem go z daleka, nie wyglądał na wysokiego, wydawało mi się, że jest mniej więcej mojego wzrostu. Jednak gdy podszedłem do niego, poczułem się jak karzeł. Gdy w sensie duchowym widzimy Jezusa z pewnej odległości i nie jesteśmy blisko Niego, nie musi wyglądać na zbyt wysokiego — może nam się wydawać, że jest naszego wzrostu. Jednak gdy zbliżacie się do Jezusa, Jego osoba zaczyna się przed wami wyłaniać jak szczyt górski ze swoim pokrytym śniegiem wierzchołkiem, sięgającym gdzieś w błękit nieba, a wy poczujecie się, jak błoto u podnóża tej góry. To stało się w życiu apostoła Pawła. Wydawało mu się, że jest całkiem dobrym człowiekiem, dopóki nie spojrzał na Jezusa. Możecie o tym przeczytać w trzecim rozdziale Listu do Filipian. Pewnego razu apostoł Paweł zobaczył Jezusa i został przez Niego przyciągnięty. Wtedy wszystko, co dotąd uważał za dobre, uznał za śmieci. Tak właśnie jest z naszym patrzeniem na Jezusa — wtedy rozpoznajemy w sobie grzeszników. [] Czwarty krok jest najtrudniejszy z dotychczasowych, ponieważ jest coś w sercu ludzkim, co nie pozwala nam się przyznać do bezradności. Czasami zwracałem się do moich studentów, gdy zastanawialiśmy się nad tymi krokami, z prośbą, aby anonimowo wypełnili ankietę, wskazując, gdzie znajdują się obecnie na swojej drodze do Chrystusa. Większość z nich umieszczała siebie właśnie tutaj: zdawali sobie sprawę z tego, że są grzesznikami, ale jeszcze nie przyznali się do swojej bezradności. Boczną ścieżką, na którą wielu teraz zbacza jest myślenie, że jeśli będą próbować mocniej lub dłużej, mogą się poprawić. Ale Jezus powiedział: „Beze mnie nic uczynić nie możecie”. Jeremiasz natomiast zadaje pytanie: „Czy Murzyn może odmienić swoją skórę, a pantera swoje pręgi? A czy wy, przywykli do złego, możecie dobrze czynić?” Po pewnym spotkaniu, na którym mówiliśmy o beznadziejności, rozmawiałem z jakimś lekarzem. Powiedział mi: „Pańskie poselstwo nigdy nie zostanie przyjęte! Gdy uczęszczałem do szkoły średniej, byłem prymusem. Bardzo dobrze radziłem też sobie na studiach medycznych. Mam miłą rodzinę. Mam dom w mieście i daczę w górach. Mam jacht na wybrzeżu i dwa Cadillaki w garażu. Niech mi więc pan nie mówi, że jestem bezradny”. Najwyraźniej zapomniał o tym, kto sprawia, że jego serce wciąż bije, nieprawdaż? Jednak nie to jest najistotniejsze. Wielu jest bowiem takich, którzy, tak jak ten lekarz, z dala od Boga odnoszą na tej ziemi sukcesy tak długo, jak długo On pozwala, by ich serce biło. Najważniejsze jest to, że jesteśmy bez Boga całkowicie bezradni, by cokolwiek uczynić w walce o prawdziwą dobroć czy sprawiedliwość. Dopóki bowiem człowiek nie zrozumie, że niczego nie może uczynić dla swego duchowego zbawienia i że nie potrafi powstrzymać siebie od grzeszenia, popełniania błędów i od upadków, nigdy nie zrobi kolejnego kroku na drodze do Chrystusa. Nikt nigdy nie przychodzi do Jezusa dopóty, dopóki nie uświadomi sobie swego stanu i nie zrozumie swojej bezradności, tego, że nie może się sam zbawić. [] Gdy mówimy o poddaniu się, myślimy o pewnej rezygnacji. Jednak z czego mamy zrezygnować? Rezygnujemy ze zdawania się na siebie! Rezygnujemy z pewnych idei, które chcielibyśmy realizować, od wszelkich uzależnień, oprócz jednego — przyjścia do Niego takimi, jakimi jesteśmy. Chrystus pragnie, byśmy do Niego przyszli właśnie takimi. Faktycznie, jest to jedyny sposób w jaki możemy przyjść. Nigdy nie staniemy się lepszymi dzięki naszym wysiłkom. Musimy przyjść takimi, jakimi jesteśmy. Wybieg, do jakiego ucieka się wielu ludzi na tym etapie, polega na tym, że starają się zrezygnować z rzeczy, zamiast siebie. Usiłujemy własnymi siłami zrezygnować z nałogów: palenia, picia, uprawiania hazardu. Wyrobiliśmy sobie dziwny pogląd, że chrześcijańskie życie polega na tym, ile rzeczy potrafimy poddać Bogu. Jeśli jednak poddanie się oznacza, iż możemy cokolwiek uczynić bez łączności z Chrystusem, wtedy dla kogoś o silnym charakterze poddawanie Bogu różnych rzeczy może stać się pułapką, może odwieść go od poddania Mu samego siebie. Słyszałem opowiadanie o człowieku, któremu zepsuł się klakson w samochodzie. Pojechał więc do warsztatu, aby go naprawić. Padał deszcz, a kiedy dotarł na miejsce, zobaczył, że drzwi warsztatu są zamknięte, a na nich widnieje napis: „Użyj klaksonu, by przywołać obsługę”. Trudna sytuacja, prawda? My również, gdy próbujemy się poddać, stajemy często przed takim dylematem. Gdy mówimy o poddaniu się, ważne jest, aby pamiętać o tym, że nie możemy uczynić tego sami! Może to stanowić główny problem dla osoby, która bez skutku stara się poddać. Chodzi tu jednak o poddanie wszystkiego. I jeśli konieczną rzeczą w przyjściu do Chrystusa jest całkowite wyczerpanie własnych możliwości, w takim razie owa bezradność musi obejmować także nasze poddanie się! Jeśli mam siły i zdolności do poddania się — nadal będzie coś, co potrafię uczynić sam, nie muszę więc wcale poddawać siebie. Ale poddanie się nie jest czymś, co czynimy, mimo że jest ono naszym udziałem! Jak to rozumieć? Jedynie Bóg może doprowadzić nas do poddania się. Nie potrafimy sami doprowadzić się do tego, mimo, że gdy przychodzi odpowiedni czas, to poddajemy się. Żaden człowiek nie potrafi pozbyć się własnego „ja”. Tego dokonać może jedynie Chrystus. Naszym udziałem jest wyrażenie na to zgody. Co zatem sprawia, że wyrażamy na to zgodę? Jeżeli chcesz popełnić samobójstwo, jest wiele sposobów, jakimi możesz tego dokonać. Możesz wziąć pistolet i strzelić sobie w skroń. Możesz skoczyć z wysokiego budynku lub z mostu. Możesz wziąć zbyt dużą dawkę jakiegoś lekarstwa. Jest jednak tylko jeden sposób, w jaki nigdy nie potrafisz się sam zabić. Nie potrafisz się sam ukrzyżować. Nie ma sposobu na to, abyś to uczynił. Jeżeli masz być ukrzyżowany, musi ci pomóc w tym ktoś inny. Krzyż w Piśmie Świętym stał się symbolem poddania się, śmierci dla własnego „ja”. Jezus mówił o naszym krzyżu. Zaprasza nas, abyśmy wzięli swój krzyż i poszli za Nim. Posługuje się symbolem krzyża, ukrzyżowania, by nauczyć nas, iż sami nie potrafimy się poddać, musimy pozwolić Bogu, by uczynił to dla nas. A On jest chętny i potrafi doprowadzić nas do poddania się, jeśli tylko Mu na to pozwolimy. [] Pragnienie czegoś lepszego pochodzi od Boga. To Jego pociągająca moc wzbudza w nas pragnienie posiadania czegoś więcej, niż mamy. Przekonanie, że jesteśmy grzesznikami, jest dziełem Ducha Świętego: „On, gdy przyjdzie, przekona świat o grzechu”. Uświadomienie nam naszej bezradności jest Jego dziełem, bowiem Jezus powiedział: „beze mnie nic uczynić nie możecie”. Doprowadzenie nas do poddania się to Jego dzieło, mimo że to my jesteśmy tymi, którzy się poddają. Tylko w jednym z pięciu etapów możemy czynnie uczestniczyć. Jest nim zdobycie znajomości planu zbawienia. I chociaż i w tym Jezus również przejmuje inicjatywę, możemy odpowiedzieć na Jego inicjatywę, podejmując decyzję szukania i poznawania Go. Godząc się na to, znajdziemy się pod wpływem działania Jezusa, czy to w kościele, czy na publicznych spotkaniach, czy może w ciszy, czy też przed otwartym Słowem Bożym, a może przy czytaniu tej książki. Jeżeli podejmiesz choć jedną próbę odpowiedzenia na Jego zaproszenie, On uczyni resztę. Jezus nadal zapewnia nas, że przyjmie każdego, kto do Niego przychodzi. Zaproszenie nadal brzmi: „Pójdźcie do mnie wszyscy, którzy jesteście spracowani i obciążeni, a Ja wam dam ukojenie”. Bez względu na to, gdzie i kim teraz jesteśmy, oraz jaka była nasza przeszłość, Jezus proponuje nam pokój. Jeżeli nigdy dotąd nie przyszedłeś do Chrystusa, możesz przyjść do Niego właśnie teraz. Być może już zauważyłeś, przy którym kroku na drodze do Chrystusa się znajdujesz. Czy odczuwasz pragnienie czegoś lepszego? Czy zdajesz sobie sprawę z tego, że Bóg jest miłością, a Chrystus umarł dla ciebie? Czy rozumiesz, że jesteś grzesznikiem? Czy jesteś świadomy, że jesteś całkowicie bezradny? I czy doszedłeś już do miejsca poddania wszelkich prób uczynienia czegokolwiek samemu? Wtedy możesz przyjść do Jezusa takim, jakim jesteś, ponieważ taka jest do Niego droga. Bóg pociąga cię do siebie, a ty możesz odpowiedzieć na to i nadal do Niego przychodzić, jutro, pojutrze, tak długo, aż Jezus przyjdzie powtórnie. [] Gdy ktoś przeszedł taką drogę do Chrystusa wraz z poddaniem się Mu, wtedy jest człowiekiem nowo narodzonym albo, inaczej mówiąc, nawróconym. Czym jest nawrócenie? Musi ono być ważnym krokiem, skoro Jezus powiedział, że nie możemy nawet ujrzeć Królestwa Bożego, jeśli nie narodzimy się na nowo. Inaczej mówiąc, dopóki nie narodzimy się na nowo, nie potrafimy nawet zrozumieć łaski Bożej w całej pełni ani też rozmyślać nad krzyżem i zbawieniem. Nowonarodzenie jest podstawową sprawą, zanim człowiek odnajdzie sens w kontaktach polegających na poznaniu Boga. A ponieważ poznanie Boga jest całą treścią życia chrześcijańskiego, więc jeśli człowiek nie narodził się jeszcze na nowo, będzie miał naprawdę wielkie trudności w prowadzeniu takiego życia! Nawrócenie jest nadnaturalnym dziełem Ducha Świętego na ludzkim sercu. Zostało to opisane w trzecim rozdziale Ewangelii Jana. Powoduje ono zmianę mojego stosunku do Boga. Zamiast uciekać od Niego, teraz do Niego przychodzę. Wytwarza ono nową zdolność poznania Boga, jakiej dotychczas nie posiadałem. Sprawia, że studium biblijne i modlitwa po raz pierwszy stają się czymś znaczącym. Wierzę, że nikt nie nawiązuje żywych kontaktów z Bogiem, zanim się nie nawróci. Każdy, kto stara się nawiązać kontakt z Bogiem przed nawróceniem, zauważy, że ma miejsce jedna z dwóch rzeczy. Albo zostaje doprowadzony do nawrócenia, albo też nastąpi frustracja, i odrzuci wszystko. Jedno z dwojga. A różnicę stanowi uświadomienie sobie potrzeby przyjścia do Jezusa. Jedynie ten, kto zda sobie sprawę z ogromnej potrzeby przyjścia do Chrystusa, zrobi to i podda się Mu, wraz ze wszystkimi osobistymi próbami zdobycia zbawienia. Nawrócenie to początek nowego życia. Jest to zmiana kierunku. Nie jest to całkowita i natychmiastowa zmiana sposobu zachowania. Nowonarodzenie prowadzi do zmiany stylu życia. Ale skoro przyrównane jest do narodzin, staje się początkiem wzrostu. Nie rodzimy się dojrzałymi chrześcijanami pod względem duchowym, tak samo, jak nie rodzimy się dojrzałymi ludźmi pod względem fizycznym. Jest to pewien proces. Trzeba czasu, aby doczekać się owocu Ducha w naszym życiu, a więc miłości, radości, pokoju, cierpliwości i tak dalej, - o czym czytamy w piątym rozdziale Listu do Galacjan. Jednak jest to dopiero początek. A jeśli nadal będziemy poszukiwać kontaktów z Bogiem, nasza ufność do Niego będzie wzrastała i zostaniemy przemienieni na Jego podobieństwo przez patrzenie na Niego. [] SKĄD MOGĘ WIEDZIEĆ, CZY NARODZIŁEM SIĘ NA NOWO? Często stawiane jest pytanie: „Skąd mogę wiedzieć, czy narodziłem się na nowo?” Oto siedem punktów, które mogą pomóc w znalezieniu odpowiedzi na to pytanie: 1. Dla nowo narodzonej osoby Jezus jest centrum i sensem życia. W pierwszym liście Jana czytamy: „Kto ma syna, ma żywot; kto nie ma Syna Bożego, nie ma żywota”. Co to znaczy mieć Syna? No, a co to znaczy mieć przyjaciela, męża czy żonę? Po prostu oznacza to, że mamy z tymi osobami kontakty. Chrześcijanie w pierwszym wieku naszej ery, którzy osobiście spotykali się z Synem Bożym, nie potrafili o tym nie mówić. Lubili myśleć o Jezusie, opowiadać o Nim. Aż w końcu ludzie powiedzieli: „Nazwijmy ich chrześcijanami, ponieważ Chrystus jest jedynym tematem ich rozmów”. 2. Osoba, która narodziła się na nowo, ma głębokie zainteresowanie studium biblijnym. A w swoim Pierwszym Liście, apostoł Piotr nazywa to pragnieniem „nie sfałszowanego duchowego mleka”. Studium biblijne ma duże znaczenie dla nawróconego chrześcijanina. 3. Człowiek, który narodził się na nowo, pragnie odnaleźć znaczenie modlitwy w swoim życiu. Nie będzie odczuwał, że modli się właściwie czy skutecznie, ale wciąż będzie się starał odnaleźć sens w samej rozmowie z Bogiem, jako istotnej części kontaktów pogłębiających znajomość Boga. 4. Osoba, która narodziła się na nowo, poszukuje codziennego doświadczenia z Chrystusem. „Jeśli kto chce pójść za mną, niechaj się zaprze samego siebie i bierze krzyż swój na siebie codziennie, i naśladuje mnie”. 5. Osoba, która narodziła się na nowo, przyznaje, że jest grzesznikiem, a nie chwali się, że już nim nie jest. Paweł, jeden z największych chrześcijan, jacy kiedykolwiek żyli, powiedział: „Chrystus Jezus przyszedł na świat, aby zbawić grzeszników, z których ja jestem pierwszy”. Czy oznacza to, że Paweł grzeszył przez całe życie? Nie, ponieważ wielokrotnie mówił o tym, że jest kimś więcej niż zwycięzcą przez Chrystusa. Mówił też o tym, iż w oddaleniu od Boga jesteśmy grzeszni przez naszą naturę i że jedynie dzięki łasce Bożej możemy doświadczyć czegoś innego. Jestem wdzięczny za to, iż jest możliwe, żeby być zbawionym grzesznikiem. Ważne jest jednak to, by zrozumieć, że nasza natura będzie nadal grzeszna, aż Jezus przyjdzie znowu. 6. Jedną z pierwszych oznak nowonarodzenia jest wewnętrzny pokój. „Usprawiedliwieni tedy z wiary, pokój mamy z Bogiem”. Można na zewnątrz toczyć walkę, mieć kłopoty i mozolić się, a w sercu wciąż mieć pokój. Czy doświadczyliście już tego? Ten wewnętrzny pokój jest jednym z pierwszych skutków posiadania owocu Ducha, którym jest właśnie miłość, radość i pokój . 7. A w końcu osoba, która narodziła się na nowo, ma pragnienie powiedzenia komuś innemu, jakiego cudownego przyjaciela znalazła w Jezusie. Jezus kazał uzdrowionemu przez siebie opętanemu iść do domu i powiedzieć przyjaciołom, jak wielkich rzeczy dokonał dla niego Pan. Budzi się więc w nas pragnienie, aby powiedzieć komuś innemu dobrą nowinę, chociaż jest możliwe i to, że nawrócony chrześcijanin nie chce dzielić się miłością Chrystusa z innymi (czego rezultatem jest utrata pragnienia dzielenia się). [] Co jest podstawą zbawienia? Skierujmy się do Listu do Efezjan: „Albowiem łaską zbawieni jesteście przez wiarę, i to nie z was: Boży to dar; nie z uczynków, aby się kto nie chlubił”. Chciałbym wam przypomnieć, że nigdzie w Piśmie Świętym nie napisano, iż zbawienie przychodzi tylko przez łaskę. Jest ono zawsze z łaski przez wiarę. Jeśli nie byłoby to prawdą, każdy na świecie byłby zbawiony, a wiemy, że to nie stanie się nigdy. Jezus powiedział: „Wchodźcie przez ciasną bramę: albowiem szeroka jest brama i przestronna droga, która wiedzie na zatracenie, a wielu jest takich, którzy przez nią wchodzą. A ciasna jest brama i wąska droga, która prowadzi do żywota; i niewielu jest tych, którzy ją znajdują”. Tak więc, chociaż łaski Bożej wystarczy dla każdego, nie ma żadnego znaczenia, dopóki człowiek jej nie przyjmie. A przyjmujemy ją przez wiarę. Gdy mówimy o wierze, wchodzimy w zagadnienie kontaktów. I chociaż wiara jest darem Bożym, musi być ona przez nas przyjęta. A nikt nie może być zbawiony, dopóki nie przyjmie daru, jaki mu Bóg chce ofiarować. Wiara domaga się bliskiej więzi, wzajemnego zaufania. Jest rzeczą możliwą, by dzisiaj kogoś przyjąć, a jutro odrzucić. Można ożenić się dzisiaj, a przez następne dziesięć lat być rozwodnikiem. Tak samo jest możliwe, aby przyjąć łaskę Bożą w jednym momencie, a odrzucić ją w drugim. Aby mieć stałą pewność zbawienia, musimy przyjąć łaskę Bożą opartą na nie zmieniającej się podstawie. Nawiązuje to do Ewangelii Jana, gdzie jest wyjaśnione, w jaki sposób możemy być pewni życia wiecznego: „A to jest żywot wieczny, aby poznali ciebie, jedynego prawdziwego Boga i Jezusa Chrystusa, którego posłałeś”. Zbawienie to coś więcej niż jednorazowe przyjęcie Boga. Jest to ciągłe przyjmowanie Jezusa, dzisiaj, jutro, w przyszłym tygodniu, codziennie, aż przyjdzie znowu. Tak więc życie wieczne, wraz z naszą nadzieją na nie, opiera się całkowicie na łasce Bożej, ale łaska ta musi być przyjęta na trwałej podstawie. I to jest to, co nazywamy poznaniem Boga. Tak więc, gdy weszliśmy na drogę prowadzącą do Chrystusa, doszliśmy do kresu własnych możliwości, i gdy przyjęliśmy Chrystusa jako osobistego Zbawiciela, jesteśmy na nowo narodzeni. Jeżeli utrzymuję nadal kontakty, które nawiązałem, gdy przyszedłem do Chrystusa, moje wieczne przeznaczenie jest pewne. Ale jeżeli nie znam Boga jako mojego osobistego Zbawiciela i nie przyjmuję Jego łaski codziennie, wtedy kontakty z Nim są zagrożone, tak samo, jak moja więź z przyjacielem, mężem czy żoną słabnie, jeśli tych kontaktów zabraknie. Czy chcielibyście mieć dzisiaj pewność zbawienia? Jest ona proponowana każdej osobie, która przychodzi do Chrystusa. Pytanie, jakie należy sobie postawić, jest proste: Czy Go znam? Czy poświęcam czas na pozostawanie z Nim w kontakcie każdego dnia, za pośrednictwem Jego Słowa i modlitwy? Czy rozmawiamy z sobą? Ci bowiem, którzy nadal poszukują tego kontaktu wiary z Nim, mają życie wieczne zapewnione. [] Kiedyś myślałem, że bycie chrześcijaninem oznacza usilne staranie o to, by żyć dobrym życiem, a jeżeli zostałoby jeszcze trochę czasu, trzeba poświęcić go na czytanie Biblii i modlenie się. Myślałem, że to zadowoli Boga! Później zrozumiałem, że kontakty z Bogiem są podstawą całego chrześcijańskiego życia. I w tym tkwi cała istota rzeczy. To nie jest jedna z możliwości, coś, co możemy wybrać lub zostawić. Jest to jedyna podstawa życia chrześcijańskiego. I dopóki nie zrozumiem i nie przyjmę tej prawdy, wszystko będę się starał czynić o własnych siłach, by nawiązać bliską rozumną łączność z Bogiem. Jednak taka łączność nie zaistnieje nigdy, jeśli dla utrzymania kontaktów z Bogiem i poznania Go nie poświęcę Mu swego czasu. Jest to bardzo proste. Mój tato opowiadał kiedyś historię o człowieku, który uczył konia, by nie jadł. Byłoby to bardzo opłacalne. Jednak właśnie wtedy, gdy mu się to już prawie udało, koń zdechł. Oczywiście, była w tej historii również i teologiczna konkluzja: może mi się nawet udać przez pewien czas przezwyciężać trudności, ale jeżeli nie będę jadł fizycznego pokarmu, wcześniej czy później moje życie skończy się, spocznę gdzieś w mogile i taki będzie mój koniec. Tak też osoba, która doświadczyła radości przyjścia do Chrystusa i stała się chrześcijaninem, będzie mogła przez krótki czas wędrować bez pokarmu duchowego, ale wcześniej czy później jej życie duchowe zakończy się. Gdy studiujemy życie Chrystusa, zauważamy, iż trwał On w bezpośredniej łączności ze swym Ojcem. Wczesne godziny ranne lub późne wieczorne spędzał na modlitwie, aby otrzymać moc do pracy. Jeśli spędzanie czasu z Bogiem było konieczne dla Chrystusa, o ile bardziej konieczne jest dla nas. Gdy Bóg stworzył ten świat, jeszcze przed zaistnieniem grzechu oddzielił jeden dzień z siedmiu, żeby był to czas szczególnej łączności z Jego ludem. Dla tych, którzy w tym dniu odłożą na bok inne zajęcia, istnieje bogactwo duchowych błogosławieństw, spędzą bowiem wtedy czas na lepszym zapoznaniu się ze swoim Przyjacielem i Stwórcą. W szóstym rozdziale Ewangelii Jana Jezus dokonuje porównania pomiędzy życiem fizycznym i duchowym. Jak nie wystarcza jeść tylko raz w tygodniu, aby być zdrowym, bez względu na to, jak pożywny byłby to posiłek, tak samo nie możemy oczekiwać, że będziemy zdrowi duchowo, spożywając pokarm duchowy tylko jeden raz w tygodniu. Chciałbym dać wam duchową receptę — receptę na pełne entuzjazmu życie chrześcijańskie. Brzmi ona tak: „Znajdź czas tylko dla siebie na początku każdego dnia na poszukiwanie Jezusa przez studium Biblii i modlitwę”. Przyjrzyjmy się teraz każdemu ze składników tej recepty. [] Nauczyliśmy się, że zbawienie jest z łaski przez wiarę. Co to jest wiara? Wiara to ufanie Bogu. Pomyślcie przez chwilę, jak można nauczyć się ufać komuś tutaj, na tym świecie. Aby zrodziło się zaufanie, muszą zaistnieć dwie rzeczy. Po pierwsze, musimy mieć kogoś, kto jest godny zaufania. A po drugie, musimy się z tą osobą zapoznać. I dopiero wtedy możemy jej zaufać całkowicie. Z drugiej zaś strony, jeżeli jest ktoś, kto nie jest godny zaufania, a poznacie go lepiej, wtedy od razu wzbudzi waszą nieufność! Jednak podstawą ewangelii chrześcijańskiej jest przekonanie, że Bóg jest w pełni godny zaufania. Dlatego też, aby nauczyć się Mu ufać, musisz Go poznać. W jaki sposób poznaję Boga? A w jaki sposób poznajesz innych ludzi? Aby kogoś poznać, musisz się z nim komunikować, a żeby się z kimś komunikować, musisz na to poświęcić czas. Gdy poświęcamy czas na komunikowanie się z Bogiem, rodzi się zaufanie. Tak więc, jeżeli będziemy „bojowali dobry bój wiary”, będziemy chcieli przede wszystkim osobiście zapoznać się z Tym, kto godny jest zaufania. Jest rzeczą niemożliwą, aby zacieśniać więzy z kimkolwiek bez poświęcenia na to czasu. Czas. Chciałbym wam zasugerować, że to jest wszystko, na czym powinny się koncentrować ludzkie starania w życiu chrześcijańskim. Wszystko. Nie poświęcam trochę mojego czasu na staranie się o to, aby być dobrym, a trochę na kontaktowanie się z Bogiem. Cały, świadomie podjęty przeze mnie wysiłek kieruję na spędzanie czasu z Bogiem, a dzięki doświadczeniu wiary i poleganiu na Nim On dokonuje we mnie zbawienia. Ile czasu muszę na to poświęcić? Przeczytanie codziennie jednego tekstu biblijnego, trzymając rękę na klamce, nie wystarcza. Z wypowiedzi Jezusa dotyczącej naszego pokarmu fizycznego i duchowego możemy się nauczyć, iż powinniśmy poświęcić przynajmniej tyle samo czasu na przyjmowanie pokarmu duchowego, ile poświęcamy na zwykły posiłek. I ta godzina czy pół rozmyślania o Bogu jest najważniejszym czasem w ciągu całego dnia. Powiecie: „Ale ja nie mam czasu”. Jeżeli nie masz czasu dla Boga, nie masz też czasu aby żyć. Czy w to wierzycie? Telewizja udowodniła swoim widzom, że czas nie jest problemem. Udowodniła też, iż dawna maksyma, że masz czas na to, co naprawdę uważasz za ważne, jest prawdziwa. Tak więc znajdź czas na poznawanie Boga. [] Być może słyszeliście historię człowieka, który martwił się nieustannie. Jego przyjaciele nawet zaczęli się martwić tym, że on się martwi! Lecz pewnego dnia spotkał go na ulicy przyjaciel i zauważył, że jego twarz przybrała całkowicie inny wyraz. Był wyciszony i zupełnie spokojny. Zapytał więc:
To absurd przypuszczać, że można wynająć sobie kogoś, kto będzie się martwił za nas, lub przypuszczać, że można wynająć kogoś, kto będzie za nas jadł. A przecież w duchowych sprawach było to często przyjęte jako zasada, ludzie polegali na kimś innym, na kimś, kto studiował za nich, modlił się za nich i starał się za nich nawiązać kontakt z Bogiem. Biblia naucza, że każdy człowiek musi sam szukać Boga. Odwołajmy się do Ewangelii Jana: „Następnego dnia chciał udać się do Galilei; i spotkał Filipa, i rzekł do niego: Pójdź za mną! A Filip był z Betsaidy, miasta Andrzeja i Piotra. Filip spotkał Natanaela i rzekł do niego: Znaleźliśmy tego, o którym pisał w zakonie Mojżesz, a także prorocy: Jezusa, syna Józefa, z Nazaretu”. Właśnie tutaj wykazał Filip, że trochę brakuje mu dojrzałości czy intuicji, nieprawdaż? Powinien powiedzieć: „Jezusa z nieba, Syna Bożego”. „Wtedy Natanael rzekł do niego: Czyż z Nazaretu może być coś dobrego? Filip na to: Pójdź i zobacz”. Mamy więc tu stwierdzenie: „Pójdź i zobacz”. Nigdy nie pomylicie się, jeśli sami pójdziecie i zobaczycie. Natanael poszedł, zobaczył i stał się wiernym naśladowcą Jezusa. Wcześniej, w tym rozdziale studiowaliśmy opowieść o Samarytance, która spotkała Jezusa przy studni: „Niewiasta tymczasem pozostawiła swój dzban, pobiegła do miasta i powiedziała ludziom: Chodźcie, zobaczcie człowieka, który powiedział mi wszystko, co uczyniłam: czy to nie jest Chrystus? Wyszli więc z miasta i przyszli do niego”. Przejdźmy teraz do dalszych wierszy: „I wielu Samarytan z tego miasta uwierzyło weń dzięki świadectwu niewiasty, która mówiła: Powiedział mi wszystko, co uczyniłam”. Ludzie zawsze gonili za sensacją i widowiskowością. Tak więc wielu z nich uwierzyło ze względu na to, co ona powiedziała. A z tego, co wiemy o tej kobiecie, prawdopodobnie nie była ona najbardziej wiarygodną osobą w tym mieście. Niektórzy jednak uwierzyli na podstawie czegoś innego. Zwróćcie uwagę na pozostałą część historii: „Gdy więc Samarytanie przyszli do niego, prosili go, aby u nich pozostał; i pozostał tam dwa dni. I jeszcze więcej ich uwierzyło dzięki nauce jego. I mówili do niewiasty: Wierzymy już nie dzięki temu opowiadaniu; sami bowiem słyszeliśmy i wiemy, że ten jest prawdziwie Zbawicielem świata”. W Dziejach Apostolskich napisane jest, że ludzie w Berei zacniejsi byli niż inni w Tesalonice, ponieważ studiowali Słowo, „czy tak się rzeczy mają”. A apostoł Paweł napisał do Tymoteusza: „Staraj się usilnie o to, abyś mógł stanąć przed Bogiem jako wypróbowany i nienaganny pracownik”. Powinniśmy poważnie traktować nasze kontakty z Bogiem. Musimy studiować Słowo Boże dla samych siebie i modlić się dla własnych potrzeb. Tylko wtedy nabożeństwo rodzinne i w kościele nabierze znaczenia. Jeżeli brakuje osobistego, poświęconego życia duchowego człowieka, nabożeństwa zbiorowe stają się jedynie rutyną. Tylko przez osobiste kontakty z Bogiem zaczynamy Go poznawać, dla własnego pożytku. [] W piątym Psalmie, możemy przeczytać: „Usłysz, Panie, słowa moje, przejmij się westchnieniem moim, zważ na głos błagania mego, Królu mój i Boże mój, bo modlę się do ciebie, Panie, od rana racz słuchać głosu mojego; rano przedkładam ci ofiarę i wyczekuję”. Inny klasyczny tekst na ten temat został odnotowany w Księdze Izajasza: „Wszechmogący Pan dał mi język ludzi uczonych, abym umiał spracowanemu odpowiedzieć miłym słowem, każdego ranka budzi moje ucho, abym słuchał jak ci, którzy się uczą”. Wiele fragmentów proroctwa Izajasza, podobnie jak ten, nawiązuje do Jezusa. A przykład modlitwy Jezusa jest podawany wiele razy: „A wczesnym rankiem, przed świtem, wstał, wyszedł i udał się na puste miejsce, i tam się modlił”. Daniel modlił się trzy razy dziennie: rano, w południe i wieczorem. I my zostaliśmy zaproszeni do naśladowania przykładów, które zostały nam podane. Jeżeli zamierzam utrzymywać kontakty z Bogiem i być wrażliwym na Jego prowadzenie oraz polegać na Jego mocy, a nie własnej, i to każdego dnia, to wiem, że za późno jest otrzymywać instrukcje na dany dzień wieczorem, tuż przed położeniem się do łóżka. Jeżeli religia jest sprawą każdego dnia, to jest całkowicie oczywiste, kiedy potrzeba nam mocy. Bezsensem jest wypisywanie czeku, gdy nie ma pieniędzy w banku. W czwartym rozdziale Listu do Hebrajczyków apostoł Paweł napisał, że Jezus jest prawdziwym Arcykapłanem, „doświadczonym we wszystkim, podobnie jak my” oraz: „Przystąpmy tedy z ufnością i odwagą do tronu łaski, abyśmy dostąpili miłosierdzia i znaleźli łaskę ku pomocy w stosownej porze”. Zwróćmy uwagę na kolejność. Podczas porannego kontaktu z Bogiem otrzymujemy od Niego moc, abyśmy mogli być prowadzeni przez nią w ciągu całego dnia i mieli na czym oprzeć nasze potrzeby. Ludzie, którzy mają kłopoty w swoim duchowym życiu, zwykle ufają Bożej mocy otrzymywanej tuż przed udaniem się na nocny odpoczynek. Ale mogą się przekonać, że najlepszą dla nich pomocą będzie zamiana tego czasu, z wieczornego kontaktu z Bogiem na poranny, każdego dnia. Jeśli codziennie bierzemy nasz krzyż, najrozsądniej będzie czynić to zawsze wtedy, gdy dzień się rozpoczyna. [] Jednym z ważnych powodów rozpoczynania dnia z Bogiem jest potrzeba zachowania stałości naszego duchowego życia. Powszechnym efektem, z jakim się wciąż spotykam, jest to, że czas spędzany sam na sam z Bogiem jako ostatnia wieczorna czynność staje się stopniowo czymś sporadycznym. Celem codziennych kontaktów z Chrystusem jest wspólnota z Nim. Nie trzeba wówczas stawiać pytania: „Co się stanie, jeśli opuszczę jeden dzień?” Nie to jest najistotniejsze. Najważniejsza jest zasada. Jeżeli systematycznie utrzymujesz łączność, będziesz miał wspólnotę. Jest to prawdą zarówno w stosunku do innych ludzi, jak i do Boga. A jeżeli twoja łączność jest jedynie sporadyczna, ucierpi na tym twoja więź. Jest bowiem możliwe, że z powodu jednego tylko dnia z dala od Jezusa, odzyskanie utraconego pokoju będzie wymagało długiego czasu. Czy dzieje się tak dlatego, że Bóg lubi „bawić się w chowanego” albo chce nas ukarać za zlekceważenie Go w tym dniu? Nie. Jednak gdy lekceważymy osobistą łączność z Bogiem, wiemy, że sprawcą tego jest ten, komu zależy, żeby tak się stało. Czyż nie jest to prawdą? Diabeł użyje każdej sztuczki, jaka tylko jest możliwa, aby oderwać nas od Jezusa i trzymać od Niego z dala. Gdy zaniedbujemy osobistą łączność z Bogiem, szatan czyni wszystko, co tylko jest możliwe, by utrzymać ten stan. Naszym jedynym bezpieczeństwem jest udzielenie Bogu pierwszeństwa każdego dnia, bez względu na to, co się dzieje. A gdy będziemy Go poszukiwali każdego dnia, nasza przyjaźń i wspólnota z Nim będą się pogłębiały. Nie jesteśmy zbawieni dzięki naszemu uduchowionemu życiu. Jesteśmy zbawieni dzięki przyjęciu ofiary Chrystusa na krzyżu i dzięki ustawicznemu przyjmowaniu Go na co dzień. W związku z tym, że tak wielu chrześcijan pozwala na to, by urwał się ich kontakt z Chrystusem, tracą także pewność zbawienia. Często Jezus zbyt mało jest znany nawet wśród swoich naśladowców. Nic więc dziwnego, że jest im tak trudno ufać Mu w kwestii zbawienia. Jednak jeśli każdego dnia poświęcimy czas na rozważanie Jego miłości i zastanawianie się nad nią, o ileż łatwiej będzie nam zachować w pamięci Jego miłość i wierzyć w Jego miłosierne przyjęcie nas. [] Umiłowany przez Jezusa Jan chodził z Nim przez trzy lata. Wiedział, jak to jest z Nim spożywać wspólnie posiłek, podróżować, dotykać Go, pomagać Mu w codziennych sprawach. I przez trzy lata Jan kłócił się i spierał z innymi uczniami o to, który z nich jest najważniejszy. Przez trzy lata był wciąż „synem gromu”. Ci, którzy myślą, że nawrócenie i kroczenie z Jezusem ma zmienić człowieka całkowicie w ciągu jednej nocy (bo jeśli tak się nie dzieje, człowiek nie ma prawdziwego doświadczenia), niech lepiej przyjrzą się Janowi i Piotrowi oraz innym uczniom po raz drugi. Nawet w sali, w której znajdowali się owej nocy poprzedzającej ukrzyżowanie, nadal kłócili się zawzięcie o to, kto z nich jest najważniejszy. Wiedzieli, że jest to niewłaściwe, ale nadal to czynili, mimo że było im z tego powodu przykro. Jednak Jezus postępował z nimi uprzejmie, cierpliwie i nawet po Jego odejściu do nieba Jan i inni uczniowie nie przestali za Nim podążać. Wiele lat później Jan w swoim Pierwszym Liście napisał: „Co było od początku, co słyszeliśmy, co oczami naszymi widzieliśmy, na co patrzyliśmy i czego ręce nasze dotykały, o Słowie żywota (...). Co widzieliśmy i słyszeliśmy, to i wam zwiastujemy, abyście i wy społeczność z nami mieli. A społeczność nasza jest społecznością z Ojcem i Synem jego, Jezusem Chrystusem”. A wiele lat po wniebowstąpieniu Jezusa potwierdzał: „Mamy społeczność z Jezusem Chrystusem”. Ty także możesz mieć społeczność z Chrystusem. Jest ona celem uduchowionego życia i obcowania z Nim. W całym naszym religijnym doświadczeniu kierowane jest do nas zaproszenie, wezwanie do czytania Biblii w celu nawiązania więzi, wspólnoty z Jezusem. W Ewangelii Jana i w wersecie dwudziestym pierwszym czytamy: „Chcemy Jezusa widzieć”. Jeżeli przyjmiemy to jako prawdę, będzie to miało wpływ na to, co czytamy. Niedawno studiowałem Księgę Jozuego. W pierwszej części tej księgi czytałem o wielu bitwach i zwycięstwach, o podbijaniu ludów Kanaanu, a w ostatniej o skrupulatnym wytyczaniu granic. Jozue opisuje terytorium, jakie zajmowało każde plemię, sprawozdaje, jak przebiegała granica pokolenia Beniamina. Po przeczytaniu dwóch takich rozdziałów z trudem mogłem dostrzec tam Jezusa. Jest czas i cel przestudiowania każdej księgi Biblii, ale jeżeli nadrzędnym celem naszego religijnego życia jest poszukiwanie Jezusa, na co mam poświęcić większość mojego czasu? Na studiowanie ostatniej części Księgi Jozuego czy też na studiowanie Kazania na Górze? Jest rzeczą możliwą, że dziesięć przykazań nie stanie się niczym innym niż jedynie śmiercionośną bronią w rękach człowieka, który nie wie, jak siedzieć z Marią u stóp Jezusa i uczyć się o Jego miłości i uprzejmości. Zakon i ewangelia muszą iść w parze. Gdy szukamy Jezusa tam, gdzie jest On objawiony najwyraźniej, nawiązujemy z Nim kontakt i wzrastamy coraz bardziej na Jego podobieństwo. Celem religijnego życia jest nauczenie się, jak Go poznać i w pełni Mu zaufać. [] Jak studiować Biblię, aby nasze chrześcijańskie życie miało jeszcze głębszy sens? Podkreślmy ponownie fakt, że przede wszystkim szukamy Jezusa. Życie wieczne nie przychodzi jedynie ze studiowania Pisma Świętego. Przeczytaj o tym w piątym rozdziale Ewangelii Jana. Przywódcy religijni badali Pisma, ale nadal odrzucali Jezusa, nie chcąc do Niego przyjść. To dzięki przyjściu do Jezusa mamy życie, Pismo Święte ma przede wszystkim uzdolnić nas do tego, abyśmy przyszli do Zbawiciela. Był wśród faryzeuszy człowiek imieniem Nikodem, który przyszedł do Jezusa nocą. Na początku oświadczył: „Ty jesteś wielkim nauczycielem, a ja nie jestem taki zły. Jestem z Sanhedrynu, jak ci wiadomo. Porozmawiajmy”. Jezus zaś powiedział mu, że musi się na nowo narodzić. Możecie o tym przeczytać w trzecim rozdziale Ewangelii Jana. Nikodem nie potrafił zrozumieć rzeczy związanych z Królestwem Bożym, ponieważ jeszcze się nie nawrócił. W Pierwszym Liście do Koryntian apostoł Paweł napisał: „Ale człowiek zmysłowy nie przyjmuje tych rzeczy, które są z Ducha Bożego, bo są dlań głupstwem, i nie może ich poznać, gdyż należy je duchowo rozsądzać”. Zrozumienie Pisma Świętego polega nie tyle na zdolności umysłu osoby studiującej, ile na gorliwej tęsknocie za sprawiedliwością. Cielesny człowiek sprzeciwia się Bogu. Jeżeli jeszcze nie narodziliśmy się na nowo, będziemy ciągle traktowali Słowo Boże jedynie jako źródło informacji. Dopiero po nowonarodzeniu zdolni jesteśmy po raz pierwszy doświadczyć wspólnoty z Chrystusem przez Pismo Święte. A podstawowym celem biblijnego studium nie jest informowanie, lecz społeczność. Biblia nie została zaplanowana jako lekcja historii. Gdy ją czytasz, staraj się identyfikować z osobą z danego fragmentu. Gdy czytasz o niewieście przy studni, postaw się na jej miejscu. To ty jesteś tym, kto szuka zaspokojenia pragnień serca wśród rzeczy tego świata. Jesteś tym, kto szuka czegoś lepszego. I jesteś tym, kto w końcu spotyka się twarzą w twarz z Chrystusem. Jeśli czytasz o zgubionej owcy, wyobraź sobie, że ty nią jesteś. Jesteś tym, kogo wyszedł szukać pasterz. Jesteś tym, kogo On zaniesie na rękach z powrotem w bezpieczne miejsce, gdzie jest całe stado. Gdy czytasz o łotrze na krzyżu, uświadom sobie, że ty nim jesteś. To ty jesteś tym, który powiedział: „Jezu, pamiętaj o mnie”. I to ty jesteś tym, komu Jezus odpowiedział: „Będziesz ze mną w raju”. Czasami ludzie pytają: „Co powinienem zrobić, jeśli nie mogę się skupić?” Pozwól, że postawię ci pytanie. Gdy byłeś w szkole i uczyłeś się najtrudniejszych rzeczy, co robiłeś, kiedy twoje myśli krążyły gdzieś indziej? Czy wyrzucałeś podręcznik do kosza na śmieci i wychodziłeś ze szkoły? Czy też wielokrotnie powracałeś do początku, aż zrozumiałeś to, co należało zrozumieć. Skoro nauka w szkole odnosi się jedynie do siedemdziesięciu lat naszego życia, a Pismo Święte dotyczy spraw związanych z wiecznością, czy nie powinieneś więc przynajmniej dać Biblii takiej samej szansy co szkolnym podręcznikom, głównym bowiem celem studiowania Biblii jest nawiązanie więzi z Jezusem i wspólnota z Nim. Gdy prosisz Go, żeby był obecny, kiedy otwierasz Jego Słowo i próbujesz wyobrazić sobie, że to ty jesteś przedstawiony we fragmencie, który właśnie czytasz, aby lepiej zrozumieć, co Jezus chce ci powiedzieć, wtedy zaczniesz poznawać Go lepiej i bardziej Mu ufać. [] Modlitwa sprawia, że Kościół chrześcijański to coś więcej niż klub, stowarzyszenie czy jakaś świecka organizacja. Modlitwa stanowi różnicę między chrześcijaństwem a innymi religiami świata. Bez modlitwy Biblia byłaby jedynie księgą pełną różnych informacji, byłaby takim credo, według którego staralibyśmy się żyć. Przywilej rozmawiania z Bogiem i komunikowania się z Jezusem Chrystusem sprawia, że modlitwa jest podstawowym priorytetem życia chrześcijańskiego. Skierujmy się do Ewangelii Łukasza, aby znaleźć informację co do podmiotu i znaczenia modlitwy: „Dwóch ludzi weszło do świątyni, aby się modlić, jeden faryzeusz, a drugi celnik. Faryzeusz stał i tak się w duchu modlił: Boże, dziękuję ci, że nie jestem jak inni ludzie, rabusie, oszuści, cudzołożnicy, albo też jako ten oto celnik. Poszczę dwa razy w tygodniu, daję dziesięcinę z całego mego dorobku. A celnik stanął z daleka i nie śmiał nawet oczu podnieść ku niebu, lecz bił się w pierś swoją, mówiąc: Boże, bądź miłościw mnie grzesznemu. Powiadam wam: Ten poszedł usprawiedliwiony do domu swego, tamten zaś nie; bo każdy, kto siebie wywyższa, będzie poniżony, a kto się poniża, będzie wywyższony”. Życie modlitewne ma wielkie znaczenie jedynie wtedy, gdy cechuje je pokora. A tylko ten człowiek, który w drodze do Chrystusa przekonał się o swojej grzeszności i o tym, że jest bezradny, by samego siebie zbawić, jest pokorny i poddany Chrystusowi. Czy jest możliwe, by człowiek nie rozumiał w pełni znaczenia modlitwy, ponieważ do tej pory jeszcze nie przyszedł do Chrystusa? Oczywiście, że tak. Jednak gdy raz zrozumiemy, że cała podstawa chrześcijańskiego życia to kontakt z Chrystusem, i przyjdziemy do Niego po zbawienie, będziemy umieli modlić się właściwie. Celnik został usprawiedliwiony wtedy, gdy uznał, że jest grzeszny, i przyszedł do Boga prosząc o Jego miłosierdzie. Jedna z powszechnie przyjętych teorii modlitwy głosi, że jej nadrzędnym celem jest otrzymywanie odpowiedzi. Chciałbym ci powiedzieć, że jeżeli ty również tak uważasz, wkrótce przestaniesz się modlić. Aby otrzymać życie wieczne, musisz poznać Boga. I to właśnie jest nadrzędny cel modlitwy. Modlitwa służy przede wszystkim utrzymywaniu kontaktów, łączności, a nie otrzymaniu odpowiedzi. Czy w kontaktach z ludźmi twoim jedynym celem rozmowy z nimi jest otrzymanie od nich odpowiedzi, oczekiwanie, żeby coś dla ciebie uczynili? Przecież rozmawiamy z naszymi przyjaciółmi po prostu dlatego, że się z nimi przyjaźnimy. I tak samo jest z modlitwą. Jezus powiedział to Ewangelii Mateusza: „Ale szukajcie najpierw Królestwa Bożego i sprawiedliwości jego, a wszystko inne będzie wam dodane”. Jest tu mowa o naszych potrzebach, które Bóg przecież zna. Modlitwa nie służy temu, aby Mu je wymieniać. Jest raczej przydatna do tego, żeby być z Nim w zażyłej, niezachwianej przyjaźni. Zagadnienie modlitwy to niewyczerpany temat. Napisano o niej całe księgi, a w rzeczywistości tylko dotknięto tej sprawy. Wielu ludzi, nawet w okresie swego szczególnego uduchowienia, nie doświadcza błogosławieństwa prawdziwej łączności z Bogiem. Żyją w zbyt wielkim pośpiechu. Zabiegani, przechodzą obok pełnego miłości Chrystusa, być może zatrzymują się na moment w jego świętej obecności, ale nie czekają na radę. Brak im czasu, aby pozostać z boskim Nauczycielem. Wraz ze swymi brzemionami wracają do swojej pracy. Tacy nigdy nie osiągną prawdziwego sukcesu, dopóki nie nauczą się, gdzie tkwi tajemnica siły. Muszą znaleźć dla siebie czas na rozmyślanie, modlitwę, na oczekiwanie, aż Bóg odnowi ich fizycznie, umysłowo i duchowo. Naszą potrzebą nie jest chwilowe przebywanie w Jego obecności, ale osobisty z Nim kontakt. Wydłużenie naszego czasu spędzonego na modlitwie jest jedną z największych tajemnic nawiązania osobistej łączności z Chrystusem. [] Chciałbym zakończyć krótkim podsumowaniem, przypomnieć charakterystyczne cechy bogobojnego życia, jakie zostały omówione w naszej duchowej recepcie. Na początku dnia, niech będzie to czas dostosowany do twojego planu zajęć, znajdź miejsce, w którym możesz być sam. Przede wszystkim módl się by Duch Święty cię prowadził, aby pomógł ci być w kontakcie z Bogiem. Następnie przestudiuj fragment z życia Chrystusa, koncentrując się na Nim i wyobrażając sobie, że jesteś obok Niego. Znajdziesz się ponownie tego dnia na drodze do Niego, przekonany, że jesteś grzesznikiem. Zdasz sobie sprawę z tego, że sam nie możesz się zbawić, i poddasz się pod Jego kontrolę. Po przemyśleniu danego fragmentu Biblii módl się przez chwilę, mówiąc Bogu o tym, co przeczytałeś. Nadaje to świeżości każdemu dniu modlitwy i chroni przed popadaniem w rutynę, zwykłym powtarzaniem pewnych utartych zwrotów. Gdy powiesz Bogu o tym, co przeczytałeś, dodaj prośby, które pragniesz przedłożyć Bogu w sprawach zarówno swoich, jak i innych ludzi. Gdy skończysz, trwaj nadal w modlitwie, czekając, że może Bóg chce tobie coś przekazać. Wierzę, że Bóg przemawia do nas za pośrednictwem naszego umysłu. Czasami będziesz o tym przekonany, czasami nie. Jeśli jednak pozostaniesz na kolanach i pozwolisz Bogu wpływać na twoje myśli, zauważysz, że nieraz ma On dla ciebie coś szczególnego, np. nowe spojrzenie na duchową prawdę czy plan co do ciebie na dany dzień. CO ZROBIĆ, JEŚLI JEST INACZEJ? Często słyszałem, jak ktoś mówił: „Starałem się żyć pobożnie, ale to nie skutkuje”. Pytałem się go wtedy: „Jak długo próbowałeś?” „Trzy dni” — padała odpowiedź. Dlaczego nie spodziewamy się, że nasze ludzkie stosunki ułożą się tak szybko! Jak możemy oczekiwać, że nasza przyjaźń z Bogiem dojrzeje w tak szybkim czasie? Jedynym wnioskiem, jaki stąd płynie, jest pewność, iż jeśli postanowisz, że od dzisiaj codziennie będziesz w ciszy spędzać z Bogiem pewien czas (aż do przyjścia Jezusa), wówczas nawiążesz z Nim kontakt i stworzysz trwałą więź, a więc poznasz Tego, kogo poznanie oznacza wieczne życie. Czy chcesz poznać Boga? Jeśli tak, to każdego dnia z rana poświęć czas, aby szukać Jezusa w Jego Słowie i w modlitwie! Wtedy zapoznasz się z najlepszym Przyjacielem, jakiego kiedykolwiek znałeś.
kolejne dni studium: opracowanie tekstu © 2001 R. Chalupka, A. Samusionek |
główna |
pastor |
lekarz |
zielarz |
rodzina |
uzależnienia
| kuchnia
| sklep |
||||
|
||||
© 1999-2003 NADZIEJA.PL Sp. z o.o. Wszystkie prawa zastrzeżone. |
||||
|