—
Czułem, że Róża naprawdę chce z tego wyjść, że była szczera – mówi.
Dziś Róża ma 21 lat i jest wolna od nałogu.
...Świetlica Towarzystwa Przyjaciół Dzieci w Legionowie - przytulisko
dzieci i młodzieży z trudnych rodzin - szczelnie wypełniona.
Kilkanaście par oczu wpatrzonych w Jarka. Przyjechał tu, żeby z nimi
porozmawiać i zaśpiewać piosenki ze swojej nowej płyty „Tchnienie”.
Piosenka „Jak”:
całujesz
śmierć
a kiedy mija głód
obłoki karmisz snem
z wszystkiego co masz
najdroższy jest czas
a masz go coraz mniej
JAK MOGĘ POMÓC CI... POWIEDZ
JAK MOGĘ POMÓC CI...
NIE WIEM NAWET CZY CHCESZ...
Chłopak
pod ścianą wzdycha. Dziewczyna przy oknie ociera ukradkiem łzę. Cisza.
Wstaje jedna z nastolatek. Pyta:
— Gdyby
spotkał pan na ulicy narkomankę, jak by jej pan pomógł?
Jarek opowiada o Róży, o chlebie który nosi na dworzec z grupą
przyjaciół i o tym, jak powstała piosenka, którą śpiewał przed chwilą.
A powstała tak: Odwiedził kiedyś przyjaciółkę, która przez 20 lat
brała. Dziewczyna otwiera mu drzwi, a on widzi, że jest „na skręcie”.
Próbując ukryć trzęsące się ręce, unika jego wzroku. Śmierć zabrała
jej męża. Samotność i trwoga. Jak jej pomóc? Jak? To pytanie nie
dawało mu spokoju. Wrócił do domu. Refleksje przełożył na słowa i
dźwięki. []
— Dość
szybko zrozumiałem, że nie można pomóc całemu światu. Wspieram Różę i
jeszcze cztery inne dziewczyny, które stały się moimi przyjaciółkami.
Przestałem oszukiwać się, że dam radę wesprzeć każdego.
...Próba
Zespołu Integracyjnego „Bogu”. Kilkanaście osób skupionych w kręgu.
Duzi i mali, starzy i młodzi (najstarsza Ela pamięta okupację,
najmłodszy Pawełek ma dwa lata). Głuchoniemi lub niedosłyszący. Jarek
śpiewa psalmy i gra na gitarze. Oni mu „akompaniują” – wymachują,
klaszczą, stukają do taktu. Na koncertach też siadają w kręgu. Jarek –
twarzą do zespołu, niemalże tyłem do widowni. Patrzy im w oczy. I –
czyta radość. Pawełek, głuchoniemy, cały czas się uśmiecha.
— Mam
nadzieję, że kiedyś powie, jeżeli nie własnym głosem, to gestem, jak
bardzo to lubi. Po jednym z koncertów ktoś z widowni powiedział:
Widać, że się kochacie. To najwspanialsza recenzja.
Zaczęło się tak: Zapytał kiedyś kolegę córki, tak z czystej
ciekawości, o jego dom, o rodzinę. Chłopiec odpowiedział: moi rodzice
nie słyszą. Odtąd Jarek zaczął dostrzegać podobnych ludzi wokół
siebie. Zobaczył jak bardzo są odizolowani na swojej wyspie ciszy.
Chłopiec nauczył go w języku miganym „dzień dobry”. I kiedyś Jarek w
ten sposób przywitał się z grupą głuchoniemych. Ten jeden jego gest
wystarczył, żeby wysłali mu tysiąc swoich - o tym, jak bardzo
potrzebują takich kontaktów, jak źle im na tej wyspie.
Zaproszono go kiedyś do udziału w koncercie, w teatrze Roma. Pomyślał:
To świetna okazja, żeby przełożyć rodzące się w sercu uczucie do
głuchoniemych przyjaciół na język praktyki. I zaprosił ich do teatru.
Stanisław, słyszący tylko dzięki aparatowi słuchowemu, tłumaczył
pozostałym teksty piosenek. A oni promienieli ze szczęścia.
A potem
ktoś opowiedział Jarkowi o chórze głuchoniemych na Łotwie i zapytał:
nie mógłbyś coś takiego stworzyć w Warszawie? Na początku miał opory,
ale zaczął szperać w szufladzie. Wyciągnął z niej nigdy niezagrane
piosenki. Do jednej z nich dopasował słowa starej pieśni o Bogu i tak
powstała pierwsza piosenka zespołu. Prosta, wzruszająca muzyka i
cudowny balet rąk.
Marzenie
Jarka: nauczyć się języka migowego. Móc „migać” tak dobrze, żeby – z
jednej strony - tłumaczyć niesłyszącym niedostępny świat dźwięków, a z
drugiej – samemu czerpać z tego świata pełnymi garściami.
— Bo to
nie jest tak, że tylko ja im coś daję! Ja od nich ogromnie dużo biorę.
To są bardzo wrażliwi ludzie o pięknych duszach. Nie słyszą a potrafią
słuchać, nie mówią, a przekazują więcej niż niejeden z nas słyszących,
rozgadanych ludzi.
TYLKO:
NIE
Studio
nagrań przy Kościele Adwentystów Dnia Siódmego w Podkowie Leśnej.
Jarek pracuje tu nad nową wersją płyty „Tchnienie” i nagraniem
debiutanckiej płyty grupy integracyjnej „Bogu”. Razem z muzykami, o
których mówi, że są doskonali i wiedzą, o co w tym wszystkim chodzi. []
Róża
parzy jaśminową herbatę, kroi sernik z brzoskwinią. Za oknem szumi
las. Latem ptaki śpiewają tu jak oszalałe, pachnie żywicą. W wiosenny
ranek czuć zapach budzącej się do życia ziemi.
Jarek: — Zakochałem się w takim życiu. W zapachach, kolorach, smakach
przyrody.
Po
koncercie gdzieś w Polsce - idzie na spacer. Odwiedza miejsca, w
których był już nie raz, ale tak naprawdę odkrywa je na nowo. Z
tamtych wizyt przed laty nic nie zostało.
—
Rozmowy pijanych ludzi na całym świecie są takie same, kieliszki też -
mówi. — Mam nowe, inne życie. Ale przecież nie do końca nowe: wróciłem
do początku. Bo tacy jesteśmy jako dzieci: trzeźwi, wrażliwi, chłonni
tego, co piękne.
Według
niego nie można mówić: tak i nie. Istnieje tylko: tak lub nie. Walczy
z teoriami, które mówią, że są groźne i mniej groźne narkotyki. Że
jedne są „twarde”, a inne „miękkie”. Totalna bzdura — mówi. To
przykrywka dla handlujących zalegalizowanymi narkotykami: alkoholem i
papierosami i tych, którzy przygotowują grunt do wprowadzenia w
oficjalny obieg kolejnych. Wszystkie prowadzą do jednego – do
uzależnienia. Każdy eksperyment z narkotykami może skończyć się
dramatem.
— Nawet
najmniejszy krok w tamtym kierunku jest zagrożeniem dla duszy i dla
ciała. Dym papierosowy przygotował moje płuca na dym marihuany i
„chmurę” innych śmieci.
Rzucił palenie. Dzisiaj jest też wolny od alkoholu i wulgarnego
słownictwa. Nie pije kawy. Zasmakował w jaśminie, dzikiej róży,
mięcie.
— Jestem
szczęśliwy... Dotykam Piękna Prostego, Czystego Życia.
Przy każdej okazji podkreśla: Jesteśmy odpowiedzialni za innych ludzi.
Zwłaszcza my – dorośli, my - artyści. Mamy wielki wpływ na młodych
ludzi. Pokazujemy jak żyć. Każdy z nas jest drogowskazem dla kogoś
innego. Jaki kierunek wskazujemy?
—
Choćbym nie wiem, jak pięknie mówił o życiu i miłości, a pił, ćpał,
przeklinał, młody człowiek kupi to, co będę robił, a nie to, co będę
mówił. Czyny są ważniejsze niż słowa.
NIE
DOCENIA SIĘ TEGO, CO PRZYCHODZI ŁATWO
Pierwszy
kontakt z muzyką?
— Mój rodzinny dom. Śpiewałem od dziecka. Rodzice zapisali mnie na
lekcje gry na pianinie. Ale w naszym domu nie było instrumentu. Mama,
za radą nauczycielki muzyki, rysowała klawiaturę na papierze, pod
kartkę kładła koc. Zniechęciłem się do grania naciskając bezdźwięczne
klawisze. []
Długo
szukał swojego miejsca w życiu. Może piłka nożna? (Przez jakiś czas
jest zawodnikiem krakowskiej Wisły). Może studia? (Zaczyna
rehabilitację na AWF w Warszawie). Może jednak granie i śpiewanie?
(Zespoły: Collage, DAAB, The Lizzardds`Day). Może... Czas poszukiwań
to cudowny okres w życiu. Łatwo jednak zabłądzić.
— W The
Lizzard`Day graliśmy mroczną, a zarazem piękną i oryginalną muzykę.
Towarzyszyła nam jednak atmosfera autodestrukcji. Alkohol, „apteka”,
szamaństwa, duchów. Droga do śmierci, a w najlepszym wypadku do
samotności. Życie ulic i bram. Na wyciągnięcie ręki pełen miłości dom
i kochający mnie ludzie... a z drugiej strony ciekawość i naiwne
oczekiwanie piękna w rejonach, w których jest ono tylko obiecane, ale
nigdy go tam nie znajdziesz. Dlatego dzisiaj śpiewa:
...ulica
nie ma końca... szepczą kuszą
usta bram
w podwórkach tyle słońca...
proszę nie wchodź tam... nie
wchodź
...podwórka całe w trawie...a czasem
pada słodki śnieg
złota karuzela... kręci dzieci na
śmierć
...kręci dzieci na śmierć
...proszę... nie wchodź tam
—
Dotykałem wielu rzeczy. Muzyka, sport, języki. Były to dary z samego
Nieba. Specjalnie dla mnie. Nie rozumiałem tego. Kiedy coś przychodzi
łatwo, to się tego nie docenia. Darami mogą być też ludzie. Zwracają
się do ciebie z otwartym sercem, a ty, bardziej lub mniej świadomie,
depczesz ich miłość do ciebie. Jestem kimś, kto niejeden raz podeptał
relacje z ludźmi.
Takie
wspomnienie: Tata siada na brzegu jego łóżka i pyta z przejęciem: —
Jarek, co się z tobą dzieje? Powiedz, jestem ciekawy, martwię się.
Zero reakcji. Mama pochyla się nad jego problemem (dziewczyna,
szkoła). A on rzuca coś w locie i już gdzieś gna.
— Nie
dawałem szansy bliskim na zbliżenie się do mojego świata – ocenia
dzisiaj. — Byłem przemądrzały. Wszystko chciałem robić po swojemu. A
młody człowiek pozbawiony życzliwego doświadczenia innych, bez
ugruntowanej wiary, jest skazany na to, że się zgubi.
LIDIA
MOJA MIŁOŚĆ
O
niej śpiewa piosenki i mówi na spotkaniach z młodzieżą.
— Bez Lidii nie byłoby żadnej obecnej mojej chwili: ani muzyki, ani
wypraw na dworzec, ani spotkań z ludźmi. To wielki skarb móc dostawać
od drugiej osoby tyle siły, tyle spokoju. Naszego związku nie pokonała
ani bieda, ani to, że otoczenie nie rozumiało naszych przekonań,
wyborów. []
Spotkał
ją w bardzo trudnym momencie życia. Pomyślał: Chciałbym, żeby właśnie
taka była moja żona. Tak dobra, życzliwa, mądra. Był blisko Lidii
przez kilka miesięcy. Nie podzielił się wprost swoimi marzeniami. Nie
otworzył się. Postanowił ofiarować jej swoje wiersze. Żeby w ten
sposób dowiedziała się, że jest na świecie ktoś, kto ją kocha. Nie
przyszło mu do głowy, że ona może też żywić jakieś uczucie do niego.
— Często
tak robimy: nie dajemy drugiemu człowiekowi możliwości wyjawienia
tego, co czuje. I sami za niego decydujemy, myślimy i mówimy. Ja też
popełniłem taki błąd. Wymyśliłem sobie, że tymi wierszami się z nią
żegnam. Ale coś mi kazało dołączyć do nich kartkę ze zdaniem: „Resztę
dopowiem”. Dopowiadam do dziś. Są ze sobą 14 lat.
—
Przeszliśmy dużo trudnych momentów, ale jesteśmy w sobie naprawdę
rozkochani. To bardzo głęboka miłość. Na zawsze. Lidia jest moją
największą przyjaciółką. Dba o nasz dom. Pamięta o świeżych kwiatach w
wazonie, o dobrym obiedzie. Wyszywane serduszka Lidii cieszą oczy
przyjaciół. Jej praca zawodowa jest ciężka, często niewdzięczna, ale
Lidia tu właśnie czuje się potrzebna, spełniona w niesieniu pomocy,
otoczona sympatią ludzi. Prowadzi zajęcia terapeutyczne w jednym z
oddziałów Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie. Ma
ugruntowane poglądy, jest niezależna. Nigdy nie przyjęła postawy
fanki. Gdy wracałem do domu, nie składała rąk do oklasków, tylko
mówiła: „Dobrze, że jesteś. Trzeba pójść na wywiadówkę, zrobić zakupy,
załatwić to czy owo”. Jestem jej za to wdzięczny, choć czasem odzywał
się we mnie chłopiec z plakatu i czuł się tym dotknięty.
MARTA
MOJE SZCZĘŚCIE
Marta ma
12 lat. Jarek jest z niej dumny.
— Kocham jej wrażliwość. Jeden z jej listów, tak... oprócz rozmów
Marta komunikuje się z nami przez listy, dał mi ostatnio ogromne
skrzydła. Skrzydła Chęci Do Życia. Marta śpiewa w zespole
integracyjnym, który prowadzę. Razem z Lidią pomagała mi w „dworcowych
wyprawach”. Kocha ludzi i zwierzęta. Moja córka... Szczęście.
CHŁOPIEC Z PLAKATU
Czas
grania i śpiewania w „Oddziale zamkniętym” to okres wielkiej
popularności i – jeszcze większej samotności. Kolejny sztuczny raj. Z
jednej strony – wywiady, autografy, rozrywkowe życie, z drugiej –
poczucie, że to jedno wielkie oszustwo.
— Mocno wierzę w to, że uratowała mnie miłość. Świadomość tego, że
jest Lidia, że są Rodzice, którzy mnie kochają, że jest Bóg, do
którego zawsze mogę się zwrócić. Moi bliscy, Dziadkowie, którzy już
niestety odeszli, nauczyciele - oni wszyscy wpoili mi prawdziwy obraz
życia, czyli życie trzeźwe, pełne miłości i szacunku do drugiego
człowieka, rozmów z Bogiem. Kiedy robiłem jakieś świństwo, wiedziałem,
że to jest świństwo. To był mój hamulec. Nie pozwolił mi spaść na samo
dno. Jestem szczęśliwy, że miałem taki hamulec, że docierało do mnie
to, jak bardzo kaleczę życie. Dlatego w chwilach spadania czułem się
potwornie smutny i samotny. Ale te chwile budowały mój dzisiejszy
dzień.
Na plakacie z lat dziewięćdziesiątych Jarek ma twarz stuprocentowego
rockmana. []
— Ale to
nie była moja prawdziwa twarz. To była maska. Śpiewałem na scenie
piękne piosenki o miłości, a schodziłem ze sceny i... mój Dom płakał z
mojego powodu. I wiecznie gdzieś uciekałem.
Jedna z tych ucieczek: Wraca do domu po koncercie i słyszy takie oto
słowa Lidii, wypowiedziane spokojnie, ale poważnie: — Musimy
porozmawiać.
On
zamiast usiąść i wysłuchać, co Lidia ma mu do powiedzenia, myśli tylko
o jednym: pewnie powie, że ma dość takiego związku. Łapie więc za kosz
i mówi: „Zaraz, tylko wyrzucę śmieci.”
— Tak
bardzo zależało mi na naszym związku, a tak nieporadnie stawiałem
kroki w tym kierunku.
Wyrzucić śmieci. Jakby to było najważniejsze! Siada pod krzakiem bzu i
modli się o dom. Wraca uspokojony.
—
Będziemy mieli dziecko – mówi Lidia. Bóg wysłuchał prośby Jarka.
Kolejna ucieczka, tym razem z „Oddziału Zamkniętego”, w którym nie
mógł się odnaleźć – do Szwecji. Pracuje tam w firmie ogrodniczej.
Sadzi drzewa, pielęgnuje kwiaty, poznaje ludzi. Wytrzymuje półtora
roku. Ucieka od świata fikcji, pozorów, sztucznego szczęścia
tamtejszej Polonii. I ucieczka, której nie może sobie darować: Do
„Oddziału Zamkniętego” (w którym znów zaczął śpiewać już po powrocie
ze Szwecji) przyszedł nowy basista.
—
Uciekłem od rozmowy, o której marzyłem całe życie. Wśród setek
płytkich pogawędek, powierzchownych dyskusji, tęskniłem do rozmowy
głębokiej, właśnie z kimś z zespołu. Waldek Kuleczka, jeden z muzyków
„Oddziału Zamkniętego”, mówił mi o tym, co, a raczej kto, był dla
niego inspiracją do rzucenia palenia papierosów. Chciał się podzielić
ze mną swoja radością, wiarą... Jak w lustrze zacząłem widzieć moje
problemy. Uciekłem od tamtej Ważnej Rozmowy.
Nie
można jednak uciec od samego siebie. Przychodzi moment, w którym
trzeba stanąć przed problemem, nazwać go i przyznać, że to jest nasz
osobisty problem. Dopiero wtedy można się z nim zmierzyć.
W 1993 roku Jarek poznaje Ryśka Riedla, legendarnego wokalistę zespołu
Dżem. (Zmarł rok później po przedawkowaniu narkotyków). Ich ścieżki
krzyżują się.
— Był
człowiekiem, który wlókł za sobą tragedię. Świetnie śpiewał, ale żył
na krawędzi. Napisaliśmy sobie pewnego dnia wzajemne życzenia,
marzenia. Wiele z nich spełniło się w moim życiu... Rysiek umarł.
Dużo rozmyślał o tej tragedii. Myślał o karierze, która bywa tak
krucha i ulotna. O kruchym i ulotnym życiu. Zobaczył jak daleko
odszedł od domu, od ludzi, którym wyznawał miłość, jak dużo traci
zabijając siebie.
WSZYSTKO, CO NAJWAŻNIEJSZE
Powoli
dojrzał do tego, żeby powiedzieć sobie: koniec, odchodzę. Pięć lat
temu definitywnie rozstał się z „Oddziałem Zamkniętym”. Pisze,
komponuje, czyta Biblię. Przyjął chrzest i jest członkiem Kościoła
Adwentystów Dnia Siódmego. Gra i śpiewa małe recitale w szkołach,
galeriach, kościołach. Jest niezależny. Ale to nie znaczy, że nie
chciałby śpiewać dla szerokiej publiczności. []
— Czekam
na dużą scenę. Cierpliwie.
Buduje
nowy zespół: akustyczno–elektryczne granie, elementy bluesa, ballady.
Współpracuje z Marią Pałubą z Galerii „Amici di Tworki”, psychiatrą
specjalizującą się w arteterapii – czyli leczeniu poprzez sztukę. Ma
pomysł koncertów wykraczających poza warstwę dźwiękowa i tekstową,
chce wykorzystać obrazy przyjaciela Jampolskiego. Koncerty grupy
„Bogu” to też forma spektaklu łączącego obraz, słowo, muzykę i ruch.
Muzyka jest dla Jarka teraz ważna, ale nie najważniejsza.
Najważniejsze są spotkania z Bogiem i człowiekiem.
—
Przestało mnie interesować śpiewanie dla samego śpiewania. Chcę, żeby
wynikało z tego coś dobrego dla innych. Śpiewam i zajmuję się ludźmi,
którzy turlają się po dworcu i ulicach mojej, dziś tak momentami obcej
i niebezpiecznej Warszawy. To wszystko w moim życiu się przenika,
uzupełnia. Tak ma być.
Jarek
wie, jak mało kto, że największą sztuką jest uchronić młodych ludzi
przed dworcem. Wymyślił więc swój autorski program profilaktyki
uzależnień. Jednym z jego elementów jest płyta „Tchnienie”. Zaprosił
do jej nagrania Danutę Stenkę i Artura Żmijewskiego. Aktorzy
recytują wiersze i fargmenty pamiętnika Tomka Radziejewskiego,
przyjaciela Jarka, poety, o którym mówi: „To jeden z rozbitków na
planecie Ziemia”.
Inne
programy antynarkotykowe mają swój początek i koniec. Narkomanów leczy
się, a potem zostawia samym sobie. Często wracają na dworzec. Jak nie
wierzyli w siebie, tak nie wierzą. Jak nie mieli przyjaźni, tak w
dalszym ciągu są jej pozbawieni. Wyprani z dobrych uczuć, zastraszeni,
nieufni. Tak działa przestarzały system zwalczania uzależnień.
— Marek
Kotański po wielu latach prowadzenia terapii „twardej ręki”, zaczął
mówić o potrzebie działania w miłości względem drugiego człowieka. To
jest, moim zdaniem, właściwa droga, ale obawiam się, że stary i chory
system jest obecnie większy od swojego twórcy. Wciąż brakuje
alternatywy.
Projekt Jarka opiera się na budowaniu poczucia wartości młodego
człowieka, na wzmacnianiu tego, co w nim dobre. I nie dzieli ludzi na
ćpunów i zdrowych. Jarek bardzo nie lubi tych podziałów.
— Sam
doświadczyłem, jak bardzo cienka jest ta granica między tym, co
normalne, a patologiczne. Na drugą stronę można przejść nie wiedząc
jak to się stało i kiedy. Wystarczy zawiedziona miłość, nierozwiązany
szkolny czy zawodowy problem. A nie każdy potrafi wyjść stamtąd o
własnych siłach. []
Jarek
marzył, żeby program trafił do miast i miasteczek w całej Polsce.
Cierpi, bo to się nie udało. Pojedynczemu człowiekowi trudno się
przebić. Ale może uda się teraz, kiedy założył Stowarzyszenie
Integracyjne „Jutro jest”. Liczy na wsparcie wszystkich ludzi dobrej
woli, w tym sponsorów. W skromnym domu rodziców, w jednej z
podwarszawskich miejscowości, pragnie zrobić trzy rzeczy: kuchnię, w
której będą gotowane posiłki dla dworcowych narkomanów, sale zajęć
terapeutycznych dla swoich głuchych przyjaciół oraz bezpieczny na
zawsze pokój dla Róży. Szuka pomocy w zaprojektowaniu przebudowy
parteru domu.
Na razie
przyjął założenie: Jedzie tam, gdzie są życzliwi i otwarci ludzi. Na
przykład do Legionowa. W tamtejszym oddziale TPD pracują Marzena
Litwinek i Ewa Majka, dziewczyny, które naprawdę coś robią dla
młodzieży. Legionowo to także Lena i Robert Olkuccy, współwłaściciele
szkoły niepublicznej oraz Maria Brzózek prowadząca filię
Chrześcijańskiej Służby Charytatywnej, Jolanata Gryz z tamtejszej
komendy policji. Wszyscy życzliwie wspierają inicjatywy Jarka
— Pojadę
wszędzie, żeby zagrać i pogadać z ludźmi, jeżeli tylko będę wiedział,
że moje piosenki i doświadczenia są potrzebne.
Na spotkaniach nie puszcza do młodzieży oka i nie stara się mówić ich
językiem. Przyznaje otwarcie, że ma 38 lat i bagaż trudnych
doświadczeń za sobą.
—
Niczego nie udaję. Mówię im, co myślę, a oni mogą to przyjąć, albo
odrzucić. Najważniejsze są otwarte, szczere sytuacje. Tylko wtedy
można zbudować prawdziwą relację.
W Legionowie opowiada przede wszystkich o tym, co sam przeżył i
widział. Między innymi o koledze z podstawówki, który już wtedy używał
strzykawki, co w tamtych czasach było absolutną nowością.
—
Widziałem, co zrobiły z nim narkotyki. Zniknął ze szkoły. I nigdy nie
zapomnę, jak potem spotkałem go na ulicy. Szedł z mamą. Podszedłem,
chciałem zapytać, co słychać, a ona zasłoniła go swoim ciałem. Bała
się każdego, kto zbliżał się do jej syna. To było dla mnie niesamowite
przeżycie. Obraz tych dwojga przerażonych ludzi chronił mnie przed
strzykawką. Skutecznie.
Młodzi
ludzie słuchają go z uwagą. Widać, że wiedzą, o czym mowa. Większość z
nich niejedno już przeszła. Jarek nie boi się mówić rzeczy
niepopularnych: Kiedy dałeś siebie mamie, tacie, komuś na ulicy,
twojej dziewczynie, czy chłopcu? Narzekacie: nikt się mną nie
interesuje? Często tak jest. Ale czy wy interesujecie się tym, co
czują, myślą wasi rodzice? Czy przyszliście choć raz do ojca z
pytaniem: pomóc ci tato? Myślicie, że pijani ojcowie czy matki to
szczęśliwi ludzie? Nie bądźcie egoistami... będziecie spokojni i
radośni.
— Czasem
wystarczy słowo, gest... Małe rzeczy budują wielkie sprawy, wierzcie
mi... Dopiero dziś mam coś naprawdę do powiedzenia drugiemu
człowiekowi. Zaprzyjaźniony z Bogiem, więcej słyszę i widzę. Kiedyś
myślałem tylko o sobie. Teraz, na ile starcza mi sił, daję siebie
Drugiemu Człowiekowi.
Tekst: Alina Gutek, reportaż ukazał się w: „Zwierciadło”, nr 05/1867
maj 2002 r.
Zdjęcia: Irek Kamieniak
Kontakt z Jarkiem za pośrednictwem autorki (alina.gutek@zwierciadlo.pl)
lub przez stronę www.kdm.pl/wajk; wajk.kdm.pl.
|