|
Dożyliśmy
schyłku dwudziestego wieku i wkroczyliśmy w nowy wiek. Ludzkość pogrąża
się w oceanie problemów o zatrważających wprost rozmiarach. Skażenie
środowiska, eksplozja demograficzna, wyczerpywanie się surowców,
zagrożenie praw człowieka, głód, choroby... Czy jest jakakolwiek nadzieja
na przyszłość?
Gdyby świat
miał trwać wystarczająco długo i gdyby spisana została historia
dwudziestego wieku, mógłby on być nazwany „wiekiem beznadziei”.
Znany
historyk i autor wielu poczytnych książek przewiduje, że gdy będą omawiane
jego „dumne” osiągnięcia, zostanie on scharakteryzowany w ten sposób: „Był
to okres regresu w niemal wszystkich dziedzinach kultury duchowej, mało
twórczy i oryginalny przy straszliwej hałaśliwości. Okres ciasnego
pragmatyzmu i barbarzyńskich dziwactw, a zarazem rabunkowego niszczenia
bogactw globu środkami prymitywnej techniki i samobójczego zatruwania oraz
zaśmiecania powietrza, gleby i wody. Panowały psychozy zbiorowe i szalały
bratobójcze wojny” *.
Wiek
dwudziesty zapisał się w historii jako okres największego postępu
naukowego. Było to stulecie atomu, podbojów kosmicznych. Człowiek naszego
pokolenia zostawił ślady w pyle księżycowym i umieścił swoje pojazdy
kosmiczne w najdalszych rejonach naszego systemu słonecznego. Był to wiek,
który przeżył kolejną rewolucję techniczną z komputerami i informatyką.
Pomyślmy
tylko o wspaniałych osiągnięciach medycyny. Takie choroby jak cholera,
tyfus, dyfteryt i gruźlica nie zbierają już tak obfitego i bezlitosnego
żniwa zarówno wśród biednych, jak i bogatych.
Przy takiej
eksplozji wiedzy oraz takim zwycięstwie nad dawnymi wrogami — ciemnotą i
chorobami — lata osiemdziesiąte i dziewięćdziesiąte powinny okazać się
latami powszechnej radości i optymizmu. Ale tak nie jest. Apokaliptyczne,
złowrogie odgłosy zwiastują koniec cywilizacji. Przeludniona ziemia goni
resztkami paliwa, czystego powietrza, świeżej wody i pożywienia.
Osiągnięcia nauki wykazały ludzką nieumiejętność w uporaniu się z
problemami ziemi. Na miejsce opanowanych chorób pojawiły się inne,
bardziej groźne: choroby serca, nowotwory i dżuma dwudziestego wieku —
AIDS. []
Wykształcenie, wiedza, zdrowy rozsądek, dyplomacja miały rozwiązać każdy
problem — osobisty, narodowy czy światowy. Teraz, u schyłku wieku, Kościół
chrześcijański szamocze się w walce o przetrwanie, niepewny często swych
celów, ani przyszłości.
Rok 1914
przyniósł właściwie koniec chrześcijańskiego braterstwa, jeśli ono
kiedykolwiek naprawdę istniało. Przecież tytaniczna pierwsza wojna
światowa toczyła się pomiędzy tak zwanymi narodami chrześcijańskimi.
Dyplomacja i rozum także zawiodły i nie potrafiły zapanować nad siłami zła
i zniszczenia.
Kilka lat
później Franz Kafka, w książce „Proces”, opisał losy niejakiego Józefa K.,
który pewnego ranka znalazł się w areszcie. Nie mógł się dowiedzieć, jakie
oskarżenia na nim ciążą, ani też w żaden sposób zdemaskować swych
nieznanych oskarżycieli, ani też ogłosić, że jest niewinny. Czuł się
zaszczuty kolejnymi zarzutami. A kiedy przybyli po niego egzekutorzy, sam
wybiegł na miejsce śmierci.
„Proces” —
książka mrożąca krew w żyłach — zwiastowała okropności typu „Arbeit Macht
Frei” i odmalowała aktualny portret ludzkości. Józef K. reprezentował
wielką liczbę ludzi Zachodu, którzy nie związani już ściśle z religią
popadli w odrętwienie, mając poczucie winy i świadomość odstraszającej
przyszłości.
Także wielu
innych pisarzy naszego wieku dawało wyraz narastającemu uczuciu
beznadziejności. Hemingway, Sartre, Camus. Ci, którzy byli najbardziej
podatni na zachodni styl życia, popadali w coraz głębszą rozpacz. Malarze
i kompozytorzy powiększali ich szeregi. Było to typowe egzystencjalne
spojrzenie na świat. Życie jest bez sensu, a tylko z obecnej chwili, tak
szybko uciekającej, można — jeśli w ogóle można — wydobyć jakieś
znaczenie. Ich konkluzje są następujące: Życie jest przypadkiem; życie
jest bez sensu; życie jest pustką; życie jest czymś potwornym, brudnym
żartem.
Znalazło to także odbicie w poezji współczesnej poetki, laureatki nagrody
Nobla, Wisławy Szymborskiej:
Miał być
lepszy od zeszłych nasz XX wiek.
Już tego dowieść nie zdąży,
lata ma policzone,
krok chwiejny,
oddech krótki.
Już zbyt wiele się stało,
co się stać nie miało,
a to, co miało nadejść,
nie nadeszło.
Miało się mieć ku wiośnie
i szczęściu, między innymi.
Strach miał opuścić góry i doliny.
Prawda szybciej od kłamstwa
miała dobiegać do celu.
Miało się kilka nieszczęść
nie przydarzyć już,
na przykład wojna
i głód, i tak dalej...
Kto chciał cieszyć się światem,
ten staje przed zadaniem
nie do wykonania...
Bóg miał nareszcie uwierzyć w człowieka
dobrego i silnego,
ale dobry i silny
to ciągle jeszcze dwóch ludzi.
Jak żyć — spytał mnie w liście ktoś,
kogo ja zamierzałam spytać
o to samo...**
Jak mamy żyć
w tym wieku rozpaczy, kiedy wokół nas dźwięczą tylko nuty załamania,
złości, strachu i czystego nihilizmu? Jaki sens możemy odnaleźć w
istnieniu?
Biblia daje odpowiedź. Ukazuje obraz ostatnich wydarzeń na planecie Ziemia
i opisuje sytuację ludzkości w dniach ostatecznych w słowach, które są
niepokojąco właściwe: „Ludzie omdlewać będą z trwogi w oczekiwaniu tych
rzeczy, które przyjdą na świat”. „Na ziemi [będzie] lęk bezradnych
narodów”
ŁUK.
21,26.25.
Ten obraz mówi o uczuciu dezorientacji i zagubienia. Ludzie będą „dalecy
(...) i obcy (...), nie mający nadziei”
EFEZ.
2,12.
Jest jednak coś, co sięga poza załamanie i rozpacz. Oprócz rozpaczy,
czytamy w przytoczonym cytacie, jest nadzieja w Bogu. []
Ale nasza
chrześcijańska nadzieja to nie ślepy optymizm, że w jakiś przypadkowy
sposób problemy same się rozwiążą. Nadzieja chrześcijańska łączy w sobie
zarówno przekonanie, jak i pewność. Jej korzenie nie tkwią w możliwościach
człowieka; ona trwa wtedy, gdy uczucia słabną. Tak więc, choć „nadzieja”
świata zawodzi, chrześcijańska nadzieja trwa i wzrasta, nawet wtedy, gdy
rozum podpowiada, że nie można mieć nadziei, i kiedy oczy widzą jedynie
rozpacz.
Apostoł
Paweł poucza, że pozostają trzy moce w życiu chrześcijanina: „Wiara,
nadzieja i miłość”
1
KOR. 13,13.
Jak może nadzieja chrześcijańska trwać tak nieugięcie? Dzięki swemu
Źródłu. Nadzieja chrześcijańska pochodzi od Boga. Jest zakorzeniona i
ugruntowana w Nim.
W Biblii, gdy mowa jest o tym, jaki jest Bóg, ciągle jest podkreślane, że
jest On dobry. Co więcej, że „jest miłością” (I Jana 4,8), że jest naszym
niebiańskim Ojcem, który pragnie naszego dobra, powodzenia i życia
wiecznego, że troszczy się nawet o wróble i lilie (patrz
MAT.
6,25.34),
że tęskni ogromnie za tą chwilą, kiedy będzie nas miał ponownie w swoim
wiecznym królestwie (patrz
JAN
3,14-21).
Biblia
przedstawia Boga w działaniu. W całej historii Starego Testamentu zawsze
pojawia się On jako Ktoś, kto przynosi wybawienie, nieustannie
interweniując w obronie swego ludu. Bóg przychodzi, ponieważ człowiek Go
potrzebuje; przychodzi, aby dać nadzieję.
Czytając Pismo Święte widzimy oczyma wyobraźni człowieka modlącego się do
Boga-Opiekuna. Ów człowiek czuje się przygnieciony chorobą, jego życie
jest zagrożone. To dzięki interwencji Boga otrzymuje nadzieję. Pięknie
opisał to Dawid: „Czemu rozpaczasz, duszo moja, i czemu drżysz we mnie?
Ufaj Bogu, gdyż jeszcze sławić Go będę: On jest zbawieniem moim i Bogiem
moim!”
PS. 42,12.
Nowy
Testament rozszerza ten pozytywny obraz Boga. Oto Bóg — który zawsze
spieszył człowiekowi z pomocą — teraz dokonuje aktu największego —
przychodzi ucieleśniony. Tak więc czytamy w Nowym Testamencie o
posłannictwie Jezusa, Jego życiu obfitującym w czyny pełne miłości,
niezliczonej liczbie aktów dobroci i troski o zdrowie ciała i duszy.
„Chodził, czyniąc dobrze”
DZ. AP.
10,38
— tak podsumował Jego działalność jeden z apostołów.
Sam Jezus powiedział o swojej misji: „Duch Pański nade mną, przeto
namaścił mnie, abym zwiastował ubogim dobrą nowinę, posłał mnie, abym
ogłosił jeńcom wyzwolenie, a ślepym przejrzenie, abym uciśnionych wypuścił
na wolność, abym zwiastował miłościwy rok Pana”
ŁUK.
4,18-19. []
Ewangelia
Mateusza podkreśla tę nadzieję już w pierwszym rozdziale, gdy mowa jest o
nadejściu Immanuela, Boga z nami (patrz
MAT. 1,23),
a kończy się słowami: „A oto Ja jestem z wami po wszystkie dni aż do
skończenia świata”
MAT.
28,20.
Chrześcijańska nadzieja nie tylko rzuca spojrzenie wstecz, na krzyż i
zmartwychwstanie Chrystusa, ale także kieruje wzrok na największe
wydarzenie w historii, powrót Chrystusa w mocy i chwale. „Gdyż sam Pan na
dany rozkaz (...) zstąpi z nieba; wtedy najpierw powstaną ci, którzy
umarli w Chrystusie — oświadcza apostoł Paweł — potem my, którzy
pozostaniemy przy życiu, razem z nimi porwani będziemy w obłokach w
powietrze, na spotkanie Pana; i tak zawsze będziemy z Panem”
1
TES. 4,16-17.
Nie ma tu żadnej niepewności. Jest to obietnica pocieszenia dla każdego,
kto stracił swego bliskiego, a kto pokłada nadzieję w Nim. Jest to ów
wielki finał, ku któremu zmierza cała historia ludzkości.
Biblia
naucza, że choćby było nie wiadomo jak bardzo źle na tym świecie,
spojrzenie w górę będzie zawsze napawało nadzieją. Bóg ciągle pozostaje
Władcą wszechświata. „Jest jednak Bóg na niebie”
DAN. 2,28
— powiedział Daniel w momencie największego zagrożenia.
To Jezus mocą swego krzyża uzyskał prawo do tego, by być Panem
wszechświata i rzeczywiście nadejdzie taki dzień, w którym każde kolano
schyli się przed Nim i uzna w Nim Pana wszystkiego (patrz
FILIP.
2,10-11).
Pewnego dnia
Jezus powróci, aby założyć swoje królestwo, w którym „śmierci już nie
będzie; ani smutku, ani krzyku, ani mozołu już nie będzie”
OBJ. 21,4.
Pewnego dnia On powróci, żeby się o nie upomnieć i posiąść je. Ale już
teraz idee tego królestwa powinny zapanować w sercach Jego prawdziwych
naśladowców. To jest chwalebny cel chrześcijańskiej nadziei. Oto dlaczego
nadzieja pozostaje — nawet w wieku powszechnej beznadziei.
przypisy:
* Aleksander Krawczuk, Starożytność odległa z bliska, s. 118.
** Wisława Szymborska, Schyłek wieku, w: Ludzie na moście.
|
|