|
W
okolicach Świąt Bożego Narodzenia nasiliły się w różnych gazetach
informacje na temat tajemniczego kawałka kamienia, na którym inskrypcja
głosiła pamięć kogoś, kto miałby być bratem Chrystusa. Po ukazaniu się
pierwszych rewelacji na temat znaleziska pojawiły się liczne artykuły
ludzi Kościoła obeznanych z archeologią biblijną, którzy natychmiast
przystąpili do rozwiewania obaw, że ten kamień niezbyt jasnego
pochodzenia, służący do przechowywania wyjętych z grobu kości, mógłby
swoją inskrypcją zagrażać chrześcijańskiej wierze, podważając twierdzenie,
że Matka Chrystusa była wiecznie dziewicą, a więc że Jezus nie miał braci.
W okresie
bujnego rozwoju genetyki wśród wątpiących wierzących krążyło podstępne
pytanie o to, jaki zestaw chromosomów miał Chrystus i czy poprawnym jest
odwoływanie się do jego protoplasty, jakim według Biblii jest król Dawid.
Można przypuszczać, że kilkaset lat temu podobne rozważania mogły
doprowadzić do schizmy, a w konsekwencji
może także do jakiejś wojny czy krucjaty, ponieważ ludzie byli bardzo
wrażliwi na punkcie precyzyjnych sformułowań, które wyznaczały ortodoksję,
a więc tożsamość wiary. Dziś w dobie powszechnego zlaicyzowania
namiętności związane ze szczegółami doktryny wydają się czymś egzotycznym.
Rodzi się w związku z tym pytanie, czy współcześnie
możliwe są jeszcze poważne herezje i debaty o tym, w co naprawdę ludzie
wierzą.
Spotkałem
niedawno młodego człowieka, który zwierzył mi się z wątpliwości co do
wszechmocy pana Boga. Oczytany w literaturze naukowej i fantastycznej
przyznał mi się, że odczuwa ogromną wątpliwość, czy Bóg jest doskonały i
czy jest wszechpotężny, czy też jest tylko jakimś kosmitą, inteligencją
wyższą niźli ludzka i w związku z tym dla człowieka
tylko kimś takim jak człowiek dla istot niżej od niego rozwiniętych. Lęk,
że Bóg nie jest taki, jak go sobie wyobrażają chrześcijanie, ale że jest
wiele gorszy, wydał mi się głęboką i przejmującą herezją, a jednocześnie
ujęła mnie realność tego lęku. Między mniemaniem, że Boga nie ma, a wiarą,
że jest takim, jak widzą go chrześcijanie, otwiera się pole do jakichś
pośrednich wyobrażeń takiego gorszego Boga, jak ten, który zagościł w
tytule modnej nie tak dawno teatralnej sztuki, niewiele zresztą mającej z
tytułem wspólnego. []
Mój wątpiący
rozmówca przeżywał gorąco swoją rozterkę, sprawa była dla niego czymś
więcej niż tylko inteligentnym pytaniem w trakcie salonowej konwersacji. W
obliczu gorszego Boga świat stawał się mało sensownym i przypadkowym
tworem. Słuchając go zrozumiałem, że w sprawach takiej wagi możliwy jest
dyskurs płomienny albo żaden. Na tle żarliwości młodego człowieka tłum
spokojnych i zadowolonych z siebie etatowych urzędowych teologów wydał mi
się szyderczym przeciwstawieniem rzeszy gorących wyznawców, którzy swych
poglądów dowodzili ryzykując (a często nawet tracąc) życie.
Na
przeciwnym biegunie tego teologicznego żaru plasują się też przedziwne
piosneczki kościelne, które stanowią, moim zdaniem, jawne i otwarte
zaprzeczenie podstawowych zrębów teologii. Usłyszałem niedawno pieśń
kościelną, w której z gardeł śpiewających wyrwało się wołanie do Boga, aby
przyszedł i żeby się nie spóźnił. Bóg spóźniony, a więc
Bóg niedoskonały, Bóg marny tak jak człowiek, a więc bożek, o którym nie
powinno się śpiewać w chrześcijańskiej świątyni, ale widać nikogo to poza
mną nie razi, więc mogę sobie pozwolić na słowo skargi tylko na łamach
laickiego tygodnika, jakim jest „Polityka".
Szanując
laickość organu, który zaprosił mnie na swoje łamy, muszę jakoś
usprawiedliwić te wyraźnie wyznaniowe rozważania. Nie zdążyłem z nimi na
święta, kiedy byłyby bardziej usprawiedliwione duchem tradycji i obyczaju,
które zachowały za swą laicką fasadą jakieś ziarno religijnej inspiracji.
(Te opłatki przed Wigilią i kolędy śpiewane niestosownie w adwencie
zamiast w karnawale). Teraz natomiast, gdy karnawał w pełni, a ja na
dalekiej Syberii (skąd nie sposób przysłać tekstu, bo śnieg może zasypać
wszelkie łącza), muszę zostawić taki tekst neutralny, poza aktualnością.
Dla czystego usprawiedliwienia powołam się na pisarza, który ogłosił
śmierć Boga, więc nie może być podejrzewany o teologiczne ciągoty.
Nietzsche pisał, że nawet my bezbożni i antymetafizyczni czerpiemy wciąż
jeszcze ogień z tego pożaru, który roznieciła tysiącletnia chrześcijańska
wiara, która była także wiarą Platona, że Bóg jest prawdą i że prawda jest
boska.
Polityka, nr 6 (2387), 8 lutego 2003. Przedruk za zgodą.
|
|