|
„Trudno
(...) mówić tu o przypadku, gdyż zbyt wiele trafnych rozpoznań mają owi
znachorzy na koncie. A więc: kto udziela im informacji? Kto zainteresowany
jest kontaktowaniem się z człowiekiem na drodze zabronionej przez Boga?”
Wiek
dziewiętnasty wpoił w ludzkość fałszywe przeświadczenie, że człowiek jest
wszechmocny. Wynalazki sypały się jeden po drugim i było wiadomo, iż era
powszechnej szczęśliwości jest w zasięgu ręki. Wkraczający w dwudzieste
stulecie człowiek spoglądał na ścigające się samochody i rosnące drapacze
chmur, czytał dostarczane mu coraz szybciej informacje, cieszył się
mnóstwem artykułów konsumpcyjnych i oczekiwał na lot ku gwiazdom. Życie
było coraz bardziej związane ze wskazówkami zegarka. Nawet kolejne
wstrząsy spowodowane wojnami światowymi i zagładą atomową miast japońskich
nie doprowadziły do opamiętania. Minęło z górą pół wieku, zanim zaczęto
zastanawiać się, czy istotnie nauka, idąc w parze z techniką, zdoła
uszczęśliwić świat. Gdy odkryto antybiotyki, zdawało się, iż problem
infekcji został rozwiązany, dziś wiadomo, iż nigdy nie będzie to możliwe.
Gdy w latach sześćdziesiątych do głosu doszła biochemia, ostateczne
rozwikłanie zagadki funkcjonowania człowieka wydawało się być tuż, tuż.
Jednak okazało się, że instrumentarium nie przystawało do delikatnej
materii problemu.
Późniejszy
boom biofizyki także gdzieś wyczerpał swe siły. Pozostały zawód i chęć
odnalezienia za wszelką cenę starego paradygmatu. Człowiek poczuł się
osamotniony (w czym istotnie pomogła mu lansowana powszechnie teoria
ewolucji) i gwałtownie zaczął poszukiwać uzasadnienia swej egzystencji.
Trudno się dziwić frustracji, do której doprowadzało go przekonanie, iż
jest dalekim siostrzeńcem orangutana — przypadkowym produktem jego
seksualnych wyczynów.
Wyrzekając
się przekonania o nieomylności nauki, zaczęto zwracać uwagę na różne
przejawy tak zwanej wiedzy tajemnej. Będąc w opozycji do oficjalnych
autorytetów, była łatwa do zastosowania, owiana nimbem rozmaitych
misteriów i — co najważniejsze — szybko przynosiła efekty, a więc wkrótce
znalazła się na piedestale, starannie unikając miana spirytyzmu.
Psychotronika, bioenergoterapia, magnetyzm zwierzęcy, parapsychologia,
channeling, astrologia, reinkarnacja, różdżkarstwo, homeopatia — to tylko
niektóre z rozmaitych ofert spirytyzmu. []
Skąd taka
skłonność rzekomo światłego człowieka u schyłku dwudziestego wieku do
tego, by dawać się wodzić za nos? Pierwszy powód przedstawiłem na wstępie:
rozczarowanie wyniesione z nie spełnionych obietnic nauki. Drugi, to
wyeliminowanie z ludzkiej świadomości szatana jako realnie obecnej i
działającej istoty. Najczęściej spycha się go do roli bajkowego stwora z
sierścią i rogami, straszącego co większych gamoniów, za to ustępującego
przed niebywałym intelektem przeciętnego Maćka. Co bardziej oświeconym
podsuwa się ideę, w myśl której szatan jest tylko personifikacją własnych
skłonności do zła, a więc elementem pozbawionym osobowości, kreowanym
jedynie przez własny umysł. Obie wersje są na tyle niegroźne, że nie warto
się nimi zajmować, a tym bardziej obawiać szatana. W ten sposób odwieczny
wróg człowieka osiągnął znaczny sukces, udając, że tak naprawdę nie
istnieje. Rzecz zdumiewająca: o ile społeczeństwa tak zwanej kultury
zachodniej jako tako jeszcze wierzą w istnienie Boga, to wiara w obecność
szatana staje się kuriozalna. Tym samym Bóg jawi się winnym powstania zła.
Bo jeśli szatana nie ma, to skąd się ono wzięło? Upiekł więc diabeł dwie
pieczenie na jednym ogniu: z jednej strony obarczył Boga
odpowiedzialnością za powstanie i obecność zła, z drugiej — zapewnił sobie
możliwość skuteczniejszego działania przez rozmaite formy spirytyzmu,
bowiem człowiek przeświadczony o tym, że szatan nie istnieje jest równie
pewny swych kontaktów z duchami zmarłych ludzi, jak swych własnych butów1.
Trzecim
elementem jest widowiskowość działań i mniejsza lub większa skuteczność
stosowanych środków, zwłaszcza w zakresie terapii, i temu problemowi
chciałbym poświęcić nieco uwagi.
PRZEDMIOTY
DZIAŁAJĄCE LECZNICZO
Żal mi
chrześcijan zakładających na ręce bransoletki z kolorowymi kamykami
mającymi działać korzystnie na wątrobę, serce i tym podobne. Żal mi
kupujących drewienka lecznicze (zamknięte w małych naczynkach wyglądają
jak resztki z ogniska), piramidki i inne cudactwa. Wystarczy kilka
przekonywająco wypowiedzianych słów, by rozbudzona nadzieja szeroką ręką
otworzyła portfel. Nikt nie docieka prawdziwości zapewnień, nie domaga się
przedstawienia publikacji instytutów naukowych, potwierdzających
skuteczność środka. Gdyby jednak cała rzecz sprowadzała się li tylko do
zwykłego oszustwa — można by jeszcze przymknąć oko, ale przecież w ślad za
owymi tajemniczymi promieniowaniami, rzekomą koncentracją energii
kosmicznej i innymi, szumnie brzmiącymi określeniami idą konsekwencje w
postaci zaufania, jakim obdarowuje się daną metodę. A jeśli jeszcze zdarzy
się, iż przejściowo lub trwale (czy to wskutek nadziei wyzwalającej
pozytywne procesy w organizmie, czy też w wyniku naturalnego przebiegu
schorzenia) uzyska się ustąpienie dolegliwości — wówczas metoda zostaje
bezsprzecznie zaakceptowana, polecana innym, a w ślad za tym rośnie
zainteresowanie podobnymi działaniami. Pojawia się lektura spirytystyczna,
otwierająca szerzej furtkę do silniejszych oddziaływań szatana na
człowieka. []
ROŚLINY
DZIAŁAJĄCE LECZNICZO
Nie
zamierzam wrzucić ziołolecznictwa do worka praktyk spirytystycznych.
Chciałbym jedynie ostrzec przed rozmaitymi szarlatanami stosującymi
bezkrytycznie tę metodę, skutecznie drenującymi kieszenie naiwnych. Biblia
zdecydowanie potępia znachorstwo, czyli zajmowanie się terapią przez ludzi
nie mających do tego prawnie potwierdzonych kwalifikacji2. W
Polsce takie praktyki są — a raczej powinny być — karane. Nie słyszałem
jednak, by któregokolwiek ze znachorów skazano, choć ofiary ich błędów
odzyskują zdrowie w łóżkach szpitalnych albo spoczywają cichutko na
cmentarzach, o czym mało kto wspomina.
Przede
wszystkim uderza niefrasobliwość w prowadzeniu procesu diagnostycznego i
terapeutycznego. Część znachorów domaga się dostarczenia rozpoznania
lekarskiego i na tej podstawie zaleca mieszanki ziołowe; inni stawiają na
własne siły i sami wyrokują o chorym narządzie. Proszę zwrócić uwagę, iż w
wielu przypadkach osoby te dysponują gotowymi schematami recepturowymi i
nawet w rozmaitych poradnikach spotyka się z góry określone zestawy: „na
nerki”, „na serce” i tym podobne. A przecież owe nerki mogą być dotknięte
rozmaitymi procesami chorobowymi, które zakwalifikować można bądź to do
grupy zapaleń, zwyrodnień, schorzeń nowotworowych, czy też pochodzących z
tak zwanej autoagresji. Nie sposób skutecznie leczyć nie rozpoznając
określonej przyczyny.
Niektórzy
szarlatani sprzedają sporządzone przez siebie mikstury czy inne preparaty,
zazwyczaj nie opatrując ich ani datą przygotowania, ani terminem ważności,
ani informacją o mechanizmie działania i objawach ubocznych, ani dokładnym
wyszczególnieniem składników, zasłaniając się obawą przed utratą praw
wynalazcy. A przecież każdy lek znajdujący się w aptece zawiera bardzo
szczegółową charakterystykę danego środka (czasami nawet ze strukturalnym
wzorem chemicznym) i jest prawnie chroniony. Jeśli istotnie cudowni
zielarze mają tak doskonałe receptury, niech mają odwagę poddać je
kwalifikowanej kontroli, a wówczas dobrze jeszcze zarobią na sprzedaży
patentów. Inna droga jest zwyczajną nieuczciwością i aż dziw, że w
chrześcijańskim kraju znajdują się chrześcijańscy wytwórcy środków
leczniczych, rzekomo szanujący prawo Boże, a łamiący obowiązujące prawa
państwowe (choć te ostatnie, o ile nie kolidują z dekalogiem, sam Bóg
kazał respektować). Ich bezkarność i bezczelność, z jaką działają, wprawia
w zdumienie, a tolerancja przeciętnego laika bierze się chyba z
przekonania o nieszkodliwości ziół. Chciałbym przypomnieć, iż wiele
trucizn przyrządzanych było właśnie z ziół i do dziś można niewłaściwym
ziołolecznictwem pozbawić człowieka zdrowia, czasami w sposób
nieodwracalny (znam pewną osobę, która poddając się terapii u jednego z
takich właśnie „wierzących” szarlatanów nie tylko nie pozbyła się
cierpień, ale doznała głębokich zaburzeń układu hormonalnego, czego
wyrazem był między innymi tzw. mlekotok). []
Wśród
znachorów dominującą grupę stanowią osoby nie zwracające uwagi na styl
życia chorego, jako na warunek konieczny dla odzyskania lub zachowania
zdrowia. Liczy się tylko szybki efekt, gdyż z nim związany jest szybki
zarobek. A ponieważ Boże zalecenia dotyczące właściwego traktowania ciała,
jak i duchowego wnętrza, są konsekwentnie pomijane, więc szatan jest żywo
zainteresowany popieraniem tego typu ludzi i ich działalności.
Pozostali
podnoszą czasem wartość Bożych praw, nawet podając zasady prawdziwego
dekalogu. Cóż z tego, gdy najczęściej obarczają chorych odpowiedzialnością
za ostateczny efekt, podkreślając element wiary jako absolutnie niezbędny
do uleczenia. Uważnego czytelnika ewangelii pogląd ten aż razi
uproszczeniem. Chrystus uzdrawiał przecież nie tylko tych, którzy
wierzyli; niektóre cuda czynione były z powodu niedowiarstwa; niektóre na
skutek wiary osób postronnych. Ten iście znachorski chwyt powoduje, że
chory wpada w dodatkową frustrację: Czy mam dość silną wiarę? Z jednej
strony skłania go do szukania oparcia w swoim własnym wnętrzu, z drugiej —
pomija zupełnie wolę Boga, który może akurat chce przez cierpienie
udzielić owemu człowiekowi dodatkowych błogosławieństw.
Chrześcijaństwo od wieków starannie pielęgnowało motyw cierpienia jako
elementu wychowawczego (proszę nie utożsamiać z karą!), pozwalającego
wznieść się na wyższy poziom duchowości. Nasi bracia z pierwszych stuleci
naszej ery czuli się zaszczyceni cierpiąc za wiarę, bowiem uznawali to za
wyraz Bożej nobilitacji (godny, aby znieść cierpienie). Dzisiejszy
chrześcijanin za wszelką cenę pragnie być zdrowy, nawet za cenę stosowania
metod spod znaku spirytyzmu.
Szczególnym
rodzajem działań leczniczych jest homeopatia. Opracowana przez Samuela
Hahnemanna i wprowadzona do praktyki medycznej w 1810 roku, opiera się na
dwóch założeniach:
-
Podobne
leczy się podobnym (similia similibus curantur), co oznacza stosowanie
środków podobnych do tych, jakie wywołały chorobę, lecz w o wiele
mniejszych dawkach (na przykład w stanach gorączkowych używa się
preparatów, które podczas normalnego dawkowania wywołują gorączkę).
-
Im większe rozcieńczenie leku (tak zwana potencja), tym lepszy skutek.
Homeopaci stosują nawet rozcieńczenia rzędu 1020 i 1030. Biorąc pod
uwagę informacje wnoszone przez liczbę Avogadra, określającą zawartość
atomów (lub cząsteczek) w jednym gramoatomie (lub gramocząsteczce) na
6,024x1023, okazuje się, iż w wielu próbkach leków homeopatycznych może
nie być ani jednej cząsteczki środka leczniczego, a tylko sam
rozpuszczalnik. Mimo to niektórzy zdrowieją. A więc co zadziałało? Siła
woli? A może jeszcze inny wpływ? Podczas sporządzania preparatów
homeopatycznych poddaje się je odpowiedniemu wstrząsaniu, przez co mają
nabierać kosmicznej energii i w ten sposób skuteczniej działać. Nie
wiem, czy barman mieszający koktajl w podobny sposób wyposaża go w
stosowną moc, ale w przypadku homeopatii element magii jest dobrze
widoczny. Nie trzeba więc wyjaśniać, kto jest zainteresowany odnoszeniem
sukcesów przez tę dziedzinę paramedyczną. []
PRZEDMIOTY
STOSOWANE W DIAGNOSTYCE
Chyba nigdy
dotąd rozmaite formy różdżkarstwa i wahadlarstwa nie były tak popularne
jak dziś. Idea działania różdżki jest mniej przejrzysta: rzekome,
tajemnicze promieniowanie cieków wodnych, nie stwierdzane nawet
najbardziej czułymi przyrządami pomiarowymi, jak tylko trzymanym w rękach
patykiem (z drugiej strony — niby tak wrażliwy, a mimo to różdżkarz nie
potrafi wykryć fal radiowych ani promieniowania rentgenowskiego). Ufność,
z jaką przyjmowane są poglądy o zgubnym wpływie żył wodnych jest tak
wielka, że nie warto z nimi polemizować (chęć uwierzenia w słuszność
wniosków wyciąganych z faktu, iż wuj Leon, długoletni palacz tytoniu,
zmarł na raka płuc, ponieważ jego łóżko stało na przecięciu się żył, i
logika tegoż wywodu przypomina mi następującą dedukcję: kto ma złamaną
nogę — ten nie pracuje, kto nie pracuje — niech też nie je, wniosek: kto
ma złamaną nogę, niech nie dostaje jedzenia).
Warto chyba
tylko zapytać, dlaczego w kilkupiętrowym budynku każda z rodzin musi
wykupić „odpromiennik”, by zlikwidować niekorzystne działanie „żył”, a nie
wystarczy, by uczynił to mieszkający na parterze stróż? Czyżby
promieniowanie „szło wężykiem”?
Bardziej
klarownym przykładem spirytyzmu jest wahadlarstwo. Przy jego pomocy
współcześni spadkobiercy dawnych szamanów odnajdują na przykład zaginione
osoby lub przedmioty, gdyż wahadełko wskazuje położenie na mapie,
określają pokarmy jako dobre lub niedobre, wreszcie stawiają diagnozy.
Widziałem kiedyś taki spektakl: znachor dysponował watą nasączoną śliną
chorego oraz wahadełkiem i wyłożonymi na stoliku karteczkami z rysunkami
poszczególnych narządów. Pomachał wahadełkiem nad śliną, a później
sprawdzał jego wychylenia nad poszczególnymi obrazkami, orzekając w ten
sposób o zdrowiu lub chorobie. Zapytałem więc o źródło informacji: czy
jest to znowu efekt tajemniczego promieniowania pochodzącego z karteczek?
Okazało się, że nie. To „nastawianie mentalne” znachora, stawiającego
pytanie: „Czy ten narząd jest chory?”, powoduje reakcję wahadła. Rodzi się
więc następne pytanie: Kto udziela informacji? Trudno bowiem przypuszczać,
by czyniła to ślina (jeśli tak miałoby być, wówczas przy odrobinie
treningu każdy mógłby sobie porozmawiać z własną śliną o stanie swego
zdrowia). Trudno też mówić tu o przypadku, gdyż zbyt wiele trafnych
rozpoznań mają owi znachorzy na koncie. A więc: kto udziela im informacji?
Kto jest zainteresowany kontaktowaniem się z człowiekiem na drodze
zabronionej przez Boga? []
Pewna znana
mi osoba została poinformowana w trakcie seansu spirytystycznego o ciąży
swej córki. Zdumienie było jeszcze większe, gdy po kilku tygodniach
wiadomość potwierdził ginekolog. Z pozoru wszystko się zgadza: grunt to
dobra wieść, dobre rozpoznanie i właściwe leczenie. Jednak, czy to jest
prawdziwy grunt dla chrześcijanina? Kto udziela właściwych informacji,
ześrodkowując zainteresowanie człowieka na ostatecznym efekcie, przy
zupełnym pomijaniu rodzaju stosowanych metod?
Dla osoby
wierzącej najważniejszym celem jest Bóg, a u Niego czyste muszą być i
ręce, i serce. Można wprawdzie iść drogą wyraźnie prowadzącą w przeciwną
stronę i oszukiwać się przeświadczeniem, jakoby wszystkie drogi i tak
prowadziły do Boga, ale słowa Chrystusa stoją w jaskrawej sprzeczności z
takim poglądem: „Ja jestem droga i prawda, i żywot, nikt nie przychodzi do
Ojca, tylko przeze mnie”3. Można oszukiwać siebie i innych,
powołując się na głębię własnej wiary, ale de facto nie istnieje
chrześcijańskie wahadlarstwo, tak jak nie istnieje chrześcijański
spirytyzm (to znaczy taki, który byłby akceptowany przez Chrystusa).
ODDZIAŁYWANIE NA ODLEGŁOŚĆ
Szał na
punkcie Kaszpirowskiego na szczęście przeminął. (Ciekaw jestem, ile osób
wytrwale dotykających ekranów zostało trwale uzdrowionych?) Niestety,
pozostał problem licznych, jemu podobnych. Oprócz armii zwykłych oszustów,
żerujących na ludzkiej naiwności, są i tacy, którym dane było osiągnąć
nadzwyczajne efekty. Czy jednak sam ten fakt upoważnia do korzystania z
ich usług? Ludzie niewierzący nie będą zastanawiać się nad tym pytaniem,
ale chrześcijanin czytający Pismo Święte wie o szatańskich zdolnościach
podrabiania Bożych dzieł. Stojący przed faraonem Mojżesz rzucił laskę i ta
zamieniła się w węża, co miało być oznaką uprawomocnienia misji Mojżesza.
Tymczasem w chwilę potem kapłani egipscy dokonali podobnej sztuczki.
Konsternacja trwałaby dłużej, gdyby wąż Mojżesza nie zjadł pozostałych. W
jaki sposób dzisiaj odróżnić działania mające Bożą aprobatę od tych, które
są im przeciwne? Jak w szumie robionym wokół medytacji transcendentalnej,
metody Silvy, hipnoterapii, rebirthingu, astrologii i innych odróżnić
prawdę od fałszu? []
-
Po
pierwsze, chrześcijanin nie powinien dążyć do uzdrowienia za wszelką
cenę, gdyż może go to kosztować jego zbawienie. Cierpienie jest czasem
równie potrzebne jak chleb i powietrze, w znacznej mierze bowiem zbliża
człowieka do Boga.
-
Po drugie, sam fakt uzdrowienia nie oznacza jeszcze Bożej ingerencji.
W Objawieniu Jana znajdujemy przepowiednię o pojawieniu się przed
powtórnym przyjściem Pana Jezusa potęgi religijnej, czyniącej cuda w
celu zwiedzenia ludzi4. Ostrzegał przed nią sam Zbawiciel5,
a apostoł Paweł wprost nazywał tę pseudochrześcijańską siłę antychrystem6.
-
Po trzecie, do uznania uzdrawiającego za osobę działającą w imieniu
Bożym nie wystarcza fakt cytowania przez nią tekstów biblijnych (szatan
też posługiwał się wypowiedziami Pisma Świętego kusząc Jezusa); człowiek
ten powinien umieć wyraźnie przedstawić:
—
cierpienie jako skutek grzechu, czyli pogwałcenia Bożego prawa.
— przebaczenie Boże jako łaskę odpuszczenia winy z uwagi na ofiarę
Jezusa, a jednocześnie jako moc udzielaną dla definitywnego rozstania
się z grzechem.
— konieczność zadeklarowania przez chorego chęci porzucenia grzesznych
zachowań. „Żadna skrucha nie jest prawdziwa, jeśli nie pociąga za sobą
dzieła duchowej odnowy. Sprawiedliwość Chrystusa nie jest płaszczem,
który przykrywa nie wyznane i kontynuowane grzechy, stanowi ona zasadę
życiową, przekształcającą charakter i nadającą kierunek działaniu
człowieka”7.
-
Po
czwarte, osoba posługująca się działaniami spirytystycznymi w żadnym
razie nie może być obdarzona zaufaniem, bez względu na liczbę trafnych
rozpoznań i skuteczność leczenia. Bóg nie zaprzecza sam sobie i nie
spotyka się z człowiekiem na drogach, przed którymi wciąż go ostrzega.
Żyjemy w
dziwnym czasie: kioski aż uginają się od periodyków spirytystycznych, a
księgarnie od książek tej samej treści. Z usług różnej maści jasnowidzów
nie wstydzą się korzystać politycy, policja, przedstawiciele elit
intelektualnych oraz tak zwani zwykli obywatele. Odbywają się zjazdy
rozmaitych towarzystw spirytystycznych, a reprezentanci wiedzy tajemnej są
z wszelkimi honorami witani na kongresach psychologów. Jest chyba
najwyższy czas, by chrześcijaństwo prawdziwie opierające swą wiarę na
Biblii stanęło zdecydowanie po stronie swojego Mistrza i przestało się
wstydzić dobrze pojętej ortodoksji, nazywając szatańskie zwiedzenia po
imieniu i nie dając się zastraszyć posądzaniem o brak tolerancji. Istota
rzeczy nie leży w piętnowaniu ludzi, ale w tym, że pod szyldem wolności i
pluralizmu nie mogą bezkarnie panoszyć się działania, za którymi stoi
szatan. Grzeszne praktyki powinny być wyraźnie wskazane. Pan Jezus nie
wstydził się naszego brudu, dokonując oczyszczenia własną krwią. Warto
przypomnieć sobie i o tym, przerwać kłopotliwe milczenie dotyczące
spirytyzmu i przestać się wstydzić czystości naszego Zbawiciela i Jego
prawdy.
przypisy
1 Robert
L. Odom, Czy twoja dusza jest nieśmiertelna, Chrześcijański Instytut
Wydawniczy „Znaki Czasu”, Warszawa 1991.
2 V Mojż. 18,10-12.
3 Jan 14,6.
4 Obj. 13,14.
5 Mat. 24,24.
6 II Tes. 2,9.
7 Ellen G. White, Życie Jezusa, Chrześcijański Instytut Wydawniczy
„Znaki Czasu”, Warszawa 1991.
|
|