|
Jeden
z najsławniejszych nowożytnych uczonych kilkakrotnie pisał, że rodzi się w
nim nieodparte, głębokie przekonanie, że wszechświat nie jest dziełem
przypadku. Rozważał, czy powstanie tak pięknego i harmonijnie istniejącego
kosmosu nie powinien przypisać Inteligentnemu Umysłowi, Pierwszej
Praprzyczynie Wszechrzeczy. Ostatecznie odrzucił jednak tę myśl, pisząc:
„Czy umysłowi ludzkiemu, który rozwinął się — w co całkowicie wierzę — z
umysłu tak niskiego jak ten, który posiadają najniższe zwierzęta, można
zaufać, kiedy dochodzi on do tak wielkich konkluzji? (...) czy przekonania
ludzkiego umysłu, który rozwinął się z umysłu niższych zwierząt, mają
jakąkolwiek wartość, czy w ogóle można odnosić się do nich z ufnością? Czy
ktokolwiek mógłby ufać przekonaniom, które są w umyśle małpy, jeśli taki
umysł ma jakieś przekonania?”[1]
Już z
pewnością wiesz, kto przeżywał takie rozterki. Tak, to był Karol Darwin —
człowiek, który w twórczym okresie życia stracił zaufanie do swego umysłu,
gdy ten z ogromnej ilości zgromadzonych danych „wyświetlił” mu w świadomości
sumujący wniosek: „Wygląda na to, że istnieje Pierwsza Rozumna Przyczyna
wszelkiego bytu”. Odrzucenie tego stwierdzenia dało początek naukowej
religii, zwanej ewolucjonizmem globalnym, opartej na głębszej i żarliwszej
wierze w stosunku do tej, jaką posiadają teiści i deiści razem wzięci.
DZIECIĘCA
WIARA
Historia
filozofii i nauki obnaża żenującą skłonność ludzkiego umysłu do
wyobrażania sobie otaczającego świata jako prostego, wręcz prymitywnego,
mechanicznego układu. Śmiejemy się z dzieci, gdy zakładając okulary
dziadków siadają do kartonu, by w swej wyobraźni przerodzić się w pilotów
odrzutowych samolotów. Przypuszczają, że różnica pomiędzy pudełkiem i
odrzutowcem jest absolutnie nieistotna i wierzą, że ten wehikuł uniesie
ich ponad chmury.
Ten sam
błysk wiary skrzy się w oczach zwolenników Darwina propagujących
fantazyjne opowieści o prapoczątkach życia. Wprawdzie Karol Darwin,
publikując swe kontrowersyjne dzieło „O powstaniu gatunków”, orzekł, że
„Stwórca natchnął życiem kilka form lub jedną tylko”[2], ale darwiniści
jednak zupełnie wyrugowali Boga z procesu ożywienia świata. Uznali, że
materia żywa wywodzi się z martwej, a cały świat organiczny wyłonił się po
serii przeobrażeń z przypadkowo ożywionej i okropnie prymitywnej komórki.
Tak prymitywnej, że powstała sama(!).
KREACJONIZM W OCENIE DARWINISTÓW
Najmocniejszym argumentem ewolucjonistów, jaki został wysunięty pod
adresem kreacjonistów, jest zarzut siermiężnej, ślepej wiary w dogmat
istnienia Boga, jaki wtłoczono w ich umysły jeszcze na nauce religii.
Wykrzykują oni, że kreacjonizm nie może być prawdziwy, gdyż wywodzi się z
religii, a wiadomo — „religia to opium dla ludu”.
W ich ujęciu
kreacjonizm uwikłany jest w religię, i tylko w religię. Motywowany jest ze
sfery religijnej, dopasowuje stwierdzenia do apriorycznych założeń wiary,
rezygnuje ze swobody intelektualnej. Ewolucjoniści określają kreacjonistów
jako nielogicznych dogmatyków, którzy zrezygnowali z używania szarych
komórek. Chociaż niektórzy darwiniści różnicują kreacjonizm na naukowy i
religijny, to raczej tylko w sferze słownej, w kategoriach
terminologicznych, gdyż głęboko podejrzewają ogół kreacjonistów o
prostacką, kołtuniarską, ślepą wiarę. Karol Sabath wyjawia: „Jestem
głęboko przekonany, że kreacjoniści są ideologicznie powodowanymi
pseudonaukowcami i ich argumentacja najczęściej
odwołuje się do tendencyjnie wybranych (jeśli nie spreparowanych) faktów,
a logika pozostawia wiele do życzenia”[3]. Podobne stanowisko reprezentuje
Michael Ruse pisząc: „Naukowy kreacjonizm nie jest w ogóle nauką. Jest on
prostacką, dogmatyczną religią”[4]. []
RELIGIJNY
CHARAKTER DARWINIZMU
W kontekście
cierpkich słów wypowiedzianych pod adresem kreacjonizmu, jakże
bulwersującym dla ewolucjonistów musi być pogląd Karla Poppera — czołowego
filozofa nauki na świecie — który orzekł, iż ewolucjonizm nie jest teorią
naukową, ale metafizycznym programem badawczym[5]. Kreacjonizm i
ewolucjonizm są wnioskami opartymi na świadectwie
pośrednim, gdyż ani kreacjoniści, ani ewolucjoniści nie mieli sposobności
prowadzenia obserwacji powstania świata. Stąd obie te koncepcje mieszczą
się w kategorii metafizyki. Zatem kochani ewolucjoniści, rozkładając
szeroko ręce, krzyczymy: „Witajcie w rodzinie!”
Religijną
naturę ewolucjonizmu dostrzegało wielu naukowców, gdyż zwolennicy tego
kierunku w swych wystąpieniach szermują wiarą, a nie świadectwem
empirycznym. Duane T. Gish pisze: „Łatwo można przejrzeć literaturę
ewolucjonistyczną i znaleźć wiele innych przykładów ujawniających
religijną naturę ewolucyjnego obrazu świata”[6]. Również Marjorie Grene,
czołowa historyk nauki, stwierdza: „Darwinizm panuje nad umysłami ludzi
głównie jako religia nauki (...). Zmodyfikowana, ale nadal
charakterystycznie darwinowska teoria sama stała się ortodoksją, którą
głoszą jej zwolennicy z religijnym zapałem i w którą wątpią ich zdaniem
tylko nieliczne oszołomy, niedoskonałe w wierze naukowej”[7].
W ocenie
czołowego ewolucjonisty F. J. Ayala, Theodosius Dobzhansky i Pierre
Teilhard de Chardin wierzyli w racjonalność ewolucjonizmu i propagowali
go[8]. Ewolucjoniści L. S. Birch i P. R. Ehrlich określili uznawaną
doktrynę jako „ewolucyjny dogmat”[9]. Wiara w darwinizm Juliana Huxleya
była śmiesznie optymistyczna. Był on głęboko wierzącym ewolucjonistą10.
Biolog J. H. Woodger nazywa zacietrzewienie ewolucjonistów „zwykłym
dogmatyzmem”[11]. A znany ewolucjonista Loren Eiseley z goryczą
skonstatował: „Teologom zawsze zarzucano, że nazbyt często powołują się na
mity i cuda, a oto świat nauki znalazł się w sytuacji nie do
pozazdroszczenia, ponieważ nie pozostało mu nic innego, jak stworzyć
własną mitologię, mianowicie założenie, że to, czego mimo usilnych starań
nie udaje się dziś udowodnić, naprawdę zdarzyło się w zamierzchłej
przeszłości”[12].
Reasumując —
darwinizm to namiastka i odmiana religii. To wprost paradoksalne!
Ewolucjonistów posądzono o to, czym się najbardziej
brzydzą. Posądzono? Nie, unaoczniono im, że ich główne tezy należy raczej
nazywać dogmatami wiary. A jeżeli już mowa o dogmatach, to zróbmy śmiały
krok do przodu i ułóżmy pierwsze artykuły „darwinistycznego wyznania
wiary”.
KONTROWERSJE ZWIĄZANE Z PIERWSZYM ARTYKUŁEM WIARY
Pierwszy
aksjomat darwinistów ma historię datującą się kilka tysięcy lat temu. Już
Fenicjanie wierzyli, że życie wyłoniło się samoistnie ze zgniłego,
błotnistego, wodnego roztworu[13]. Wierzono tak aż do XIX wieku, kiedy to
Louis Pasteur eksperymentalnie udowodnił, że życie rodzi się tylko z
żywych istot. Poważni ludzie pogląd o samorództwie
wstawili między bajki.
Wyznawca,
czy raczej ideolog, współczesnego ewolucjonizmu globalnego, Richard
Dawkins, nawiązuje niechcący do fenickich wierzeń pisząc, że związki
białkopodobne i inne, niezbędne do powstania życia, tworzyły coś w rodzaju
bulionu, ekstraktu zupy, w którym „powstała przypadkowo niezwykle ciekawa
cząsteczka”, która przypadkowo otoczyła się błoną i zupełnie przypadkowo
zaczęła wytwarzać identyczne względem siebie struktury, które zupełnie
przypadkowo uformowały się w żywy organizm zdolny do odżywiania się i
rozmnażania[14]. W powyższym akapicie jedno słowo występuje zbyt często,
aby treść w nim zawartą można było traktować poważnie. Jest to słowo
„przypadkowo”.
Pewna grupa
naukowców zwyczajnie utraciła w tym względzie trzeźwy rozum, zasadzający
się na empirii (doświadczeniu), aczkolwiek i wśród elity darwinistycznej
można znaleźć schizmatyków. Nie kto inny, jak właśnie Richard Dawkins, we
wstępie do cytowanej publikacji napisał: „Książkę tę należałoby czytać
tak, jakby była powieścią fantastyczno-naukową”[15]. Słowa te wyrażają
dylemat niejednego darwinisty: Chciałoby się w te wymysły bezkrytycznie
wierzyć, ale rozum nie pozwala. []
Zmagania
biologów i paleontologów z problemem ewolucjonizmu obserwują z
zainteresowaniem znawcy innych dziedzin wiedzy i obsesyjne przywiązanie
niektórych naukowców do przebrzmiałych hipotez wzbudza ich zakłopotanie.
Astronomowie Fred Hoyle i Chandra Wickramasinghe piszą: „W biologii
trudność polega na znalezieniu prostego początku. Odkryte w skałach
szczątki kopalne dawnych form życia nie wskazują na taki prosty
początek”[16]. Wykopaliska paleontologów świadczą, że życie dosłownie
wybuchło, rozkwitło, pojawiło się nagle i nie ma
żadnego śladu mozolnego przejścia form martwych w istoty żywe. Profesor
William Thorpe z uniwersytetu w Cambridge, z katedry zoologii, orzekł:
„Wszystkie opublikowane w ciągu ostatnich dziesięciu do piętnastu lat
niefrasobliwe przypuszczenia i rozważania mające na celu wyjaśnienie
sposobu powstania życia okazały się nazbyt naiwne i mało sensowne”[17].
Obrona
dogmatu samorództwa, czyli powstania życia z materii martwej, jawi się
nawet darwinistom jako zadanie rozpaczliwie niewykonalne. Christian Duve,
laureat nagrody Nobla, stojący na gruncie ewolucjonizmu, otwarcie
przyznaje, że jest to założenie, a nie udokumentowana teza[18].
W 1984 roku
odnaleziono na Antarktydzie coś, co uznano za meteoryt pochodzący z Marsa.
Owe „coś” zawierało w sobie struktury uznane przez
niektórych naukowców za skamieniałości żywych form. Wysunięto więc tezę:
możliwe, że ziemskie życie wyewoluowało z życia zrodzonego na Marsie.
Wiara darwinistów znowu zakwitła... i zgasła[19].
Przeprowadzone badania przekreśliły darwinistyczne nadzieje.
Dogmat
sugerujący powstanie żywych form z martwej materii w dalszym ciągu opiera
się wyłącznie na wierze i to takiej, która jest sprzeczna ze świadectwem
zmysłów i rozumu. Prowadzi to do rozdwojenia myśli. Przykładem może być G.
Wald, profesor z Harvard University, który, pisząc o spontanicznym
zaistnieniu życia, orzekł: „Wystarczy pomyśleć o ogromie tego zadania, aby
zrozumieć, że samorzutne powstanie żywego organizmu jest niemożliwe”[20].
Stwierdzenie to nie przeszkadza mu jednak złożyć wyznania wiary: „A jednak
jestem przekonany, że jesteśmy tu w wyniku samorództwa”[21].
Kończąc
„świętokradcze” rozważania nad pierwszym dogmatem ewolucjonistycznej
religii chciałbym wyrazić pewną myśl, która mnie aż olśniła. My,
kreacjoniści i ewolucjoniści, my, ludzie wiary, mamy szansę wejść w
przybytki nauki. Nasz wspólny los jest w waszych rękach. Cytowany już
Karol R. Popper analizując kryterium demarkacji — co nauką jest, a co nie
jest — orzekł, że empiryczna falsyfikowalność rozgranicza obszar nauki i fantazji.
My, kreacjoniści, znaleźliśmy proste twierdzenie dotyczące życia na Ziemi,
którego ewentualny fałsz można próbować doświadczalnie wykazać. Oto ono:
„Życie jest taką formą organizacji materii, która w pewnym momencie
została nałożona z zewnątrz w akcie stwórczym i nie może powstać
inaczej”[22]. Jeżeli uda się wam, ewolucjonistom, wytworzyć żywą jednostkę
(w pełnym znaczeniu tego słowa), to już nikt nie zwątpi, że ewolucjonizm
jest nauką. Również i my, kreacjoniści, przy was, trochę z tyłu, trochę z
boczku wejdziemy do świątyni nauki, gdyż wszyscy wreszcie zrozumieją, że
kreacjoniści posiadają empirycznie falsyfikowalne stwierdzenie.
KONTROWERSJE ZWIĄZANE Z DRUGIM ARTYKUŁEM WIARY
Drugi
aksjomat darwinistów dotyczy warunków klimatycznych i fizyczno-chemicznych
na pierwotnej Ziemi, we wczesnym okresie domniemanych ewolucyjnych
przeobrażeń. Został on sformułowany w 1952 roku przez naukowców (ze
Stanleyem Milerem na czele) dążących do laboratoryjnej syntezy substancji
organicznej. Zakłada on istnienie wyrafinowanych, nienaturalnych warunków
na Ziemi w okresie „ewolucyjnych pierwszych sukcesów”. Atmosfera Ziemi
miałaby się wówczas składać głównie (albo wyłącznie) z wodoru, metanu,
amoniaku i pary wodnej, gdyż „synteza ważnych z biologicznego punktu
widzenia związków chemicznych zachodzi tylko w warunkach
beztlenowych”[23]. []
Założenie to
jest niezwykle ważne, gdyż właśnie w takich warunkach udało się
laboratoryjnie otrzymać cztery aminokwasy spośród dwudziestu tworzących
białko. Musiałyby być one jednak natychmiast zabezpieczone ochronną
atmosferą z zawartością tlenu, gdyż w przeciwnym wypadku zostałyby
zniszczone przez promieniowanie nadfioletowe. Zatem bez gwałtownego
pojawienia się tlenu, w precyzyjnie określonym czasie, zaistnienie
aminokwasów jest niemożliwe. Badający te kwestie Francis Hitching
charakteryzuje dylemat darwinistów następująco: „W powietrzu zawierającym
tlen pierwszy aminokwas nigdy by nie powstał, natomiast w warunkach
beztlenowych zostałby natychmiast zniszczony przez promieniowanie
kosmiczne”[24].
Kolejnym
wybiegiem ewolucjonistów było stwierdzenie, że powstałe aminokwasy opadły
(skryły się) do wody. W ten sposób zabezpieczając
się przed promieniowaniem wytworzyły ów sławny bulion, który się jakoś
„skleił”, skondensował i w ten sposób jakimś niezwykle szczęśliwym trafem
powstały cząsteczki białka.
Ta wiara
rozbija się o twarde fakty. Powstałe w eksperymencie Millera aminokwasy w
ogóle nie lgnęły do siebie. Richard Dickerson zgłaszając w tej kwestii
swoje wątpliwości, pisze: „Trudno więc dociec, jak polimeryzacja, czyli
łączenie się mniejszych cząstek w większe, mogła przebiegać w wodnym
środowisku pierwotnego oceanu, skoro obecność wody sprzyja raczej
depolimeryzacji — rozpadowi dużych cząsteczek na mniejsze”[25].
Oznacza to,
że w przyrodzie istnieje odmienna od sugerowanej tendencja biochemiczna.
„Samorzutny rozpad jest o wiele bardziej prawdopodobny, ponieważ następuje
znacznie szybciej aniżeli spontaniczna synteza”[26].
W następnych
latach S. Miller i M. Robertson podjęli próbę sztucznego wytworzenia
cząsteczek RNA i DNA, które w naturalnych warunkach
umożliwiają żywej komórce wykonywanie pracy i rozmnażanie się. Po przeszło
dwudziestu latach pracy otrzymali oni cztery z pięciu cząsteczek
tworzących RNA i DNA. Gotowi byli wówczas z przekonaniem głosić tezę o
możliwości naturalnego powstania życia. Ich pewność zakłócał jeden
„drobny” fakt: dwie cząsteczki (cytozyna i uracyl) powstają w temperaturze
ok. 100 st. C, a dwie (adenina i guanina) wymagają do powstania raczej
mroźnych warunków[27].
Współczesna
teoria spontanicznego powstania życia mocno opiera się na „millerowskim
dowodzie”, lecz jego wartość niech każdy sobie oceni. Jest on absolutnie
bałamutny, gdyż zakłada istnienie wykluczających się wzajemnie warunków,
które miałyby niby tworzyć stan pierwotnej Ziemi.
Jeżeli więc
ewolucjoniści podśmiewają się z kreacjonistów, że wierzą w potęgę słów:
„Niechaj się stanie”, wypowiedzianych przez Stwórcę, to również
kreacjoniści mogą wyrazić swój niekłamany „podziw” nad tytaniczną wiarą
swych adwersarzy.
KONTROWERSJE ZWIĄZANE Z TRZECIM ARTYKUŁEM WIARY
Dziewiętnastowieczna wiedza przyrodnicza opierała się na wnikliwych
obserwacjach żywych organizmów, jakich można było dokonać przy pomocy
zmysłów obserwatorów oraz mikroskopu optycznego, umożliwiającego odkrycie
rąbka tajemnicy budowy organizmów. Istniała wówczas możliwość
dwutysięcznego powiększenia elementów anatomicznych. Nawet przy tak dużym
powiększeniu różne żywe formy nie prezentowały takiej złożoności, która by
nie mogła być odwzorowana przez zręczne ręce malarzy i plastyków. Świat
przyrody wydawał się piękny, ale dość prosty. Narastała wówczas ufność w
poznawcze możliwości człowieka, wyrażona w drugiej połowie XIX wieku w poglądzie
filozoficznym, zwanym scjentyzmem. Świat nauki był pewien, że uzyskanie
prawdziwej wiedzy o rzeczywistości jest możliwe
przez poznanie naukowe. Również osiągnięcia techniczne, określone mianem
rewolucji przemysłowej, skłaniały człowieka do postawienia siebie samego
na najwyższym piedestale, zarezerwowanym jak dotąd dla Boga. []
Minęło około
stu czterdziestu lat od opublikowania pracy tworzącej zasadnicze zręby
darwinizmu. W tym okresie świat nauki przeżył rozwój, który trudno wyrazić
słowami. Powstała nowoczesna chemia i biochemia, a w końcu biochemia
molekularna. Mikroskop elektronowy umożliwił uzyskanie powiększenia rzędu
kilkuset tysięcy razy. Mikroskop jonowy zwiększył skalę powiększenia do
kilku milionów razy. Człowiek wniknął w tajemnice materii i życia.
Gdy w końcu skierowano nowoczesny mikroskop na komórkę, to dostrzeżono tak
złożoną i skomplikowaną strukturę, że wielu uczonych uświadomiło sobie, iż
obcują z zadziwiającym dziełem Superinteligencji. W rezultacie poczęły
pojawiać się poglądy podważające „naturalną łatwość” przechodzenia
prasubstancji białkowych w postać komórki. Niektórzy uczeni orzekli, że
„przejście od makrocząsteczki do komórki jest skokiem o fantastycznych
wymiarach, który leży poza zakresem testowalnej hipotezy. W tej dziedzinie
wszystko jest przypuszczeniem”[28].
Sama zaś
komórka jest mikroskopijną strukturą o średnicy 0,025 milimetra, ale
posiada w sobie tyle specyficznych mechanizmów bezustannie zaangażowanych
w biochemiczne reakcje, że ze względu na procesy w niej zachodzące i
wyspecjalizowane molekuły można ją przyrównać do wielozakładowego koncernu
chemicznego. „Każda komórka jest światem wypełnionym po brzegi mniej
więcej dwustu bilionami maleńkich grup atomów zwanych cząsteczkami”[29].
Ich istnienie jest celowe. Na przykład jądro komórkowe człowieka o
średnicy mniejszej aniżeli 0,01 milimetra, mieści w sobie łańcuch
składający się z czterdziestu sześciu typów ogniw, chromosomów, o łącznej
długości ok. dwóch metrów[30]. Łańcuch ten zawiera całą informację
genetyczną człowieka, wszelkie informacje o budowie
i procesach życiowych. „Każde jądro komórkowe dowolnego organizmu zawiera
bazę danych o zawartości informacji większej niż trzydzieści tomów
Encyklopedii »Britannica«”[31].
Jest
oczywiste, że komórka nie jest tworem samym dla siebie. Jest jak gdyby
atomem, cząsteczką całości, współprzyczyniającą się do życiowego
powodzenia całego organizmu. Jest integralną częścią żywego osobnika
produkującą substancje i przyjmującą te, których potrzebuje, gdyż „w
błonach komórkowych są kanały i pompy, które w określony sposób sterują
dopływem i odpływem składników odżywczych, produktów przemiany materii,
jonów metali itp.”[32]. Każdy element tkwiący w komórce jest tak
precyzyjny i „nasycony” celowością, że można ją przyrównać do pieczęci
informującej o poziomie doskonałości Stwórcy.
O złożoności
jednej komórki świadczy wspomniana wielkość informacji niezbędna do
odtworzenia organizmu. A przecież komórki są
połączone w zespoły tworzące narządy, których skomplikowana budowa
świadczy o twórczej procedurze opartej na inteligentnym projekcie. Celowa
złożoność narządów stała się przedmiotem badań Michaela J. Behego,
profesora wydziału chemii Uniwersytetu Lehigh w Bethlehem w Stanach
Zjednoczonych. Stwierdził on, że na mikroskopowym poziomie wiele struktur
prezentuje niewyobrażalną złożoność. Co więcej, struktury te są
nieredukowalnie złożone, co oznacza, że zbudowane są z licznych części,
które wszystkie muszą być obecne, aby całość mogła funkcjonować.
Każda z
części jest naprawdę ważna, jak poszczególne kółka zębate w tradycyjnym
zegarku. Urządzenie działa, gdy wszystkie części są obecne. Podobnie jest
z niektórymi częściami żywego organizmu. Owe nieredukowalnie złożone
struktury nie mogły wyewoluować stopniowo, gdyż dopóki dana struktura nie
zostanie skompletowana, nie może pełnić jakiejkolwiek funkcji, którą
darwinowski dobór naturalny mógłby selekcjonować. Przepraszam, że w artykule
tym — o charakterze popularyzatorskim — przytoczę dosłowną, naukową
wypowiedź, obrazującą proces widzenia, gdyż jest on właśnie tak
nieredukowalnie złożony: „Wiemy obecnie, że gdy światło pada na siatkówkę,
cząsteczka organiczna, zwana 11-cisretinal, absorbuje foton, co powoduje,
że przekształca się ona na transretinal. Zmiana kształtu cząsteczki
retinalu powoduje zmianę kształtu pręcikowych komórek oka, co hamuje
transport jonów sodu przez komórkę. To z kolei powoduje hiperpolaryzację
membrany komórkowej i w końcu wywołuje prąd, który przepływa w dół nerwu
optycznego do mózgu. Oto co znaczy »wyjaśnić« widzenie. To jest poziom
wyjaśnienia, do którego zmierzają nauki biologiczne”[33]. []
Jak można
podtrzymywać koncepcję Darwina o przypadkowości zaistnienia: oka, ucha,
narządu równowagi, kosmków oczyszczających płuca, zdolności krzepliwości
krwi, procesu reprodukcji komórki? A jednak niektórzy teolodzy,
filozofowie i przyrodnicy podtrzymują życie darwinizmu. Tym dogmatykom
ewolucji profesor M. J. Behe proponuje: Napiszcie artykuł o ewolucji
jakiegokolwiek znanego systemu biochemicznego, bo jak dotąd ukazało się
zero artykułów na ten temat. Kompromitujące zero. Kochani darwiniści, nie
leniuchujcie, tylko bierzcie się do pracy. Wykażcie prawdziwość waszych
dogmatów. W ocenie chrześcijańskiej wiara ma rację bytu, gdy jest wiarą
rozumną.
PODSUMOWANIE
Kończąc ten
artykuł chciałbym zrelacjonować jedno z ostatnich doniesień naukowych.
Informacja dotyczy powszechnie występującego w formach żywych enzymu
zwanego ATP-azą protonową. Otóż najważniejszy funkcjonalny element tego
enzymu spełnia funkcję silnika, w którym „ośka” (średnicy jednej
milionowej części milimetra) tkwi w „rurce” (średnicy pięciu milionowych
części milimetra) i kręci się z szybkością około dwudziestu obrotów na
sekundę, posiadając prawie 100% wydajności pracy w stosunku do zużywanego
paliwa[34]. Bóg wie, po co się to kręci, ale się kręci, a opisane
urządzenie nie jest fantazją naukową — tak jak np. darwinizm — ale realną
rzeczywistością, którą udokumentował przy pomocy kamery sprzężonej z
mikroskopem zespół czterech japońskich uczonych: Noji, Yasuda, Yoskida i
Kinsita Ir.
Przedstawione powyżej doniesienie naukowe odbiło się szerokim echem w
kręgach kreacjonistów i ewolucjonistów. I z
pewnością w niejednym umyśle zrodziła się ponownie „wielka konkluzja”
dotycząca istnienia Superinteligentnego Stwórcy. Zachodzi „obawa”, że
postęp wiedzy doprowadzi do zaniku wyznania, zwanego darwinizmem, do
upadku naukowej religii człekokształtnych.
przypisy:
1. F. Darwin (red.), Life and Letters of Charles Darwin, 1898, t.
I,
s. 282.285.
2. K. Darwin, O powstaniu gatunków, Warszawa 1959, s. 515.
3. K. Sabath, Na bezdrożach kreacjonizmu „naukowego”, w: E.
Moczydłowski (red.), Pan Bóg czy dobór naturalny?, Megas, Białystok
1994, s. 81.
4. M. Ruse cytowany przez A. Paszkowskiego, Czy teoria ewolucji
naprawdę „się sypie”, w: E. Moczydłowski (red.), dz. cyt., s. 22.
5. K. Popper w: P. A. Schilpp (red.), The Philosophy of Karl Popper,
Open Court Publishers, La Salle, Il, t. I, s. 133-143.
6. D. T. Gish, Natura nauki i teorii pochodzenia, w: Na początku,
8A/1997, s. 213.
7. M. Grene, Encounter, 11/1959, s. 48.50.
8. F. J. Ayala, w: D. T. Gish, Natura nauki i teorii pochodzenia,
w: Na początku, 8A/1997, s. 212.
9. L. S. Birch, P. R. Ehrlich, Nature, 1967, t. 214, s. 369.
10. J. Farley, The Spontaneous Generation Controversy from Descartes to
Oparin, The J. Hopkins University Press, 1979, s. 74-75.
11. L. Eiseley, The Immense Journey, 1957, s. 200.
12. Tamże, s. 199.
13. J. Archutowski, Kosmogonia biblijna, Kraków 1934.
14. R. Dawkins, The Selfish Gene, 1976, s. 16.
15. Tamże, s. IX.
16. F. Hoyle, C. Wickramasinghe, Evolution from Space, 1981, s.8.
17. F. Hitching, The Neck of the Giraffe, 1982, s. 68.
18. Ch. De Duve, w: J. D. Morris, Jak powstało życie?, w: Na
początku, 12a/1996, s. 325.
19. Wiedza i Życie, 11/1969.
20. Scientific American, 8/1954, s. 46.
21. Tamże, s. 46.
22. K. Jodkowski, Polskie Towarzystwo Kreacjonistyczne. Wywiad z
Mieczysławem Pajewskim, w: Na początku, 3/1995, s. 69.
23. S. L. Miller, L. E. Orgel, The Origins of Life on the Earth,
1974,
s. 33; por. H. Ross, Wątpliwy sukces zagorzałych zwolenników syntezy
życia, w: Na początku, 12A/1996, s. 320-323.
24. F. Hitching, The Neck of the Giraffe, 1982, s. 65.
25. R. E. Dickerson, Chemical Evolution and the Origin of Life, w:
Scientific American, 9/1978, s. 75.
26. G. Wald, The Origin of Life, w: Scientific American,
8/1954, s. 49.
27. H. Ross, Wątpliwy sukces zagorzałych zwolenników syntezy życia,
w: Na początku, 12A/1996, s. 321-322.
28. D. E. Green, R. F. Goldberger, w: D. T. Gish, Natura nauki i teorii
pochodzenia, w: Na początku, BA/1997, s. 209.
29. R. Gore, The Avesome Worlds Within a Cell, w: National
Geographic, 9/1976, s. 358.
30. Tamże, s. 360.
31. A. Gąsiorowska, Ewolucja i prawdopodobieństwo, w: Na
początku, 12A/1995, s. 292.
32. L. Orgel, Darwinism at the Very Beginning of Life, w: New
Scientist, 4/1982, s. 151.
33. M. J. Behe, Biologiczne systemy molekularne. Eksperymentalne
poparcie dla kreacjonizmu, w: Na początku, 4/1995, s. 93-94.
34. P. Lenartowicz, Najmniejszy silniczek wszechświata, w: Na
początku, 6/1997, s. 141-144.
|
|