|
Świat
zachłystuje się ideą wolności. Wprawdzie wojna nadal stanowi intratne
źródło dochodu, lecz oficjalnie zepchnięta została na margines życia
międzynarodowego i wykreślona z rejestru „cywilizowanych” zachowań.
Przypomina tym samym prostytucję: po cichu wciąż obecną i dobrze
prosperującą, formalnie — piętnowaną i rugowaną przez żywot człowieka
nobliwego.
Wolność
stała się naczelną zasadą demokracji, wokół której organizują się
społeczeństwa większości państw świata, a którą określono najlepszym
modelem egzystencji. Można by przypuszczać, że ochota, z jaką państwa z
natury niedemokratyczne poddają się na przykład zaleceniom dotyczącym
sposobu przeprowadzania wyborów, stanowi najlepszy miernik wartości samej
demokracji. Można by przypuszczać, że gorliwość Polski w chęci
upodobnienia się do Zachodu także wspiera tę tezę. Można by, gdyby nie
drobny fakt, iż nie ma innej drogi, która rokowałaby doprowadzenie ludzi
do stanu powszechnej szczęśliwości. Próba odejścia od zasad wypracowanych
przez państwa wysoko rozwinięte i skupione w Unii Europejskiej musi
skończyć się dyskryminacją ekonomiczną, z konsekwencjami której muszą dziś
liczyć się nawet kraje islamskie. Ich fundamentalizm doktrynalny nie
potrafi zapewnić niezależności gospodarczej. Dyktat ekonomiczny stał się
bronią na tyle skuteczną, że można było pozwolić sobie na luksus odłożenia
wojny do lamusa działań.
Wszelkie
próby odejścia od założeń wspólnej Europy (a docelowo — globalnej
ojczyzny) doprowadzą do izolacji gospodarczej, której następstwem będzie
zubożenie społeczeństwa i radykalizacja nastrojów, a w konsekwencji —
przegrana w kolejnych wyborach. W pewnym sensie więc to apetyt
indywidualnego konsumenta kształtuje oblicze Ziemi. Sekwencja zdarzeń
drugiego okresu dziejów PRL-u jest tego potwierdzeniem: z chwilą dojścia
do władzy kolejnej ekipy w roku 1970 rozpoczyna się zaspokajanie aspiracji
materialnych ludności, co jednak wiąże się z gwałtownie postępującym
zadłużeniem wobec państw Zachodu. Wkrótce okazuje się, że oczekiwania
rosną szybciej niż możliwości zadośćuczynienia im. Narasta niezadowolenie.
Rząd wpada w pułapkę zaciskającej się pętli ekonomicznej i wewnętrznych
niepokojów. Reszta jest sprawą czasu. Dzisiejsze mechanizmy gry rynkowej
niczym nie różnią się od tamtych. Polska nie jest ani pupilkiem Zachodu,
ani wspominanym ze czcią weteranem walki. Stanowi obiekt przetargów
ekonomicznych jak każdy inny kraj.
Na tym tle
spory poszczególnych partii i partyjek, dotyczące różnic programowych —
wygrywanie nastrojów różnych grup społecznych, hasła zabarwione
ksenofobią, anarchią, nietolerancją, absurdalnym idealizmem — przypominają
ujadanie sfory ratlerków nad kością słonia, której i tak nie potrafią
poruszyć.
W ramach
stawania się państwem demokratycznym zaczęto wprowadzać pakiet rozmaitych
wolności. Z pozoru wszystkie są wspaniałe i przynoszą szereg korzyści. Mam
jednak pewne wątpliwości. []
WOLNOŚĆ
SŁOWA
Likwidacja
cenzury jako arbitralnego orzecznika, co dobre dla społeczeństwa, a co
nie, jest niewątpliwym dobrodziejstwem. Każdy dziś może pisać, co mu się
żywnie podoba. Mamy więc potok słów i informacji. O wiele za dużo, by
można im się dokładniej przyjrzeć, przemyśleć. Wśród rzeczy cennych szereg
bzdur i szkodliwości, począwszy od wulgaryzmów niektórych piosenek, przez
pornograficzne teksty i ilustracje, reklamy używek — trucizn, a na
parapsychologicznych, pseudonaukowych treściach skończywszy. Kiedy czytam
porady lekarskie, udzielane przez rozmaite tak zwane doświadczone osoby,
czuję się tak porażony ich głupotą, że mam ochotę jedynie zawołać:
„Cenzuro (medyczna), wróć!”.
Poza tym —
powiedzmy uczciwie — sama możliwość swobodnego przekazywania informacji
nie świadczy jeszcze o poszanowaniu wolności odbiorcy. Kiedy przed kilkoma
miesiącami doszło do ataku Palestyńczyków na wojska izraelskie, co
spotkało się z właściwą odpowiedzią, nasza telewizja podała w
wiadomościach: Izrael złamał porozumienie pokojowe... Dopiero w następnym
zdaniu stwierdzono, iż była to odpowiedź na atak, wszakże zasadnicza treść
pierwszego zdania, kodująca się najłatwiej w umyśle słuchacza, pozostawała
jednoznaczna: to Izrael złamał porozumienie pokojowe... Tego rodzaju
manipulacje są w mediach na porządku dziennym.
WOLNOŚĆ
SUMIENIA I WYZNANIA
Z pozoru
wszystko jest w porządku: możesz swobodnie prezentować każdy światopogląd.
Na fali tej wolności pojawiły się krzyże w szkolnych klasach, szpitalach.
Jak gdyby nie dość było tych wieszanych na szyjach. Nie zważano na fakt,
iż tak realizowana wolność jest dla innych zniewoleniem, ani na formalną
laicyzację szkoły państwowej.
Piszę
„formalną”, bowiem de facto coraz rzadziej można takową spotkać. Kiedy
wprowadzano religię do szkół, miała być dodatkowym przedmiotem,
przeniesionym jedynie z sal katechetycznych dla ułatwienia uczniom
odbywania zajęć w jednym bloku lekcyjnym. Miała się odbywać na pierwszej
lub ostatniej lekcji, by nie stwarzać trudności uczniom nie biorącym w
niej udziału. Któż dziś tego przestrzega? Następny krok — to wprowadzenie
religii na świadectwa szkolne. Całkiem, jak gdyby Kościoły nie potrafiły
wydać swoich własnych świadectw. Całkiem, jak gdyby nie zdawano sobie
sprawy z tego, iż w kraju o tak znacznym stopniu deklarowanego katolicyzmu
brak oceny z tego przedmiotu lub zaznaczenie innej, niż dominująca,
religii może dyskryminować dziecko w przyszłości. A może po prostu wolność
jest tylko dla większości?
26 czerwca
1998 postanowieniem sądu administracyjnego w Berlinie Świadkowie Jehowy
nie otrzymali w Niemczech praw równych innym związkom wyznaniowym. Odmowa
uzasadniona była brakiem uczestnictwa członków tego ugrupowania
religijnego w wyborach. Dziwne to, gdyż zgodnie z zasadą wolności wzięcie
udziału w wyborach jest sprawą dobrowolną, a nie obligatoryjną. []
Brak
poszanowania wolności drugiego człowieka przejawia się także w innych
formach. Nauczanie teorii ewolucji jest tak zrośnięte z programem zajęć
biologii w szkołach państwowych, że nikomu nawet do głowy nie przyjdzie
bodaj przedstawienie argumentów kreacjonistycznych, choć mają one naukowe
poparcie poważnych ośrodków badawczych, a neodarwinizm jest jedynie teorią
i nigdy nie uzyska statusu naukowego pewnika. Samo wspomnienie
kreacjonizmu wywołuje natychmiast uśmieszek politowania.
W programach
szkolnych imprez i zajęć (na przykład wychowania technicznego) znajdujemy
elementy charakterystyczne dla obchodzenia świąt wielkanocnych i
bożonarodzeniowych, które — jak sam Kościół Katolicki przyznaje — noszą
szereg cech dawnego pogaństwa. Tak więc uczestnictwo — w mniejszym lub
większym stopniu — w obchodach tych świąt staje się wręcz wymogiem, co nie
każdemu musi koniecznie odpowiadać. Nawiasem mówiąc, pogaństwo wkracza w
dużej mierze nawet do przedszkoli, wprowadzając dzieci w świat spirytyzmu
między innymi przez nauczanie medytacji transcendentalnej i myśli
panteistycznej.
Papież Jan
Paweł II, podczas jednej ze swoich wizyt w Polsce, stwierdził: „Nie ma odwrotu
od ekumenii”. Zdawać by się mogło, iż słowa te tchną wielkim optymizmem,
przybliżając chwilę prawdziwego pojednania i zjednoczenia podzielonego
świata chrześcijańskiego. Wielu oczekuje, iż przyczyni się do tego
kompromis wypracowany przez teologów. Kiedy jednak dodać inne myśli
papieża, oświadczającego, iż powiedzieć „nie” Kościołowi to tyle, co
powiedzieć „nie” Chrystusowi, optymizm maleje. A jeśli dorzucić na
przykład stwierdzenie z Listu Świętego Officjum do biskupów angielskich
(1864), że: „żadną miarą nie można pozwolić, by wierni i duchowni, pod
kierownictwem heretyków, modlili się o jedność chrześcijańską”, powstaje
pytanie: Czy w tak lansowanym ekumenizmie jest miejsce na wolność, czy
tylko na jej strzępy? Bo jeśli Kościół Katolicki zmienił swą politykę
zewnętrzną, czy zmienił także istotę zasad, których trwałość oddaje stare
stwierdzenie: Il papa non cambia? Wśród zasad tych są zdania pochodzące z
bulli „Unam sanctam” Bonifacego VIII: „Posłuszeństwo Biskupowi Rzymskiemu
jest konieczne dla osiągnięcia zbawienia” oraz: „Jest jeden Kościół,
święty, katolicki i apostolski (...). Poza nim nie ma zbawienia ani
odpuszczenia grzechów”.
Czy świat
zdąża więc do koegzystencji, opartej na rzeczywistym poszanowaniu wolności
drugiego człowieka, czy też ma to być jedynie wolność przyłączenia się do
ugrupowania większościowego lub uznania jego zwierzchności, z
pozostawieniem marginalnych swobód? Wydaje się, iż zarówno w sferze
polityki, gospodarki, jak i religii odpowiedź jest jednoznaczna. Wszelako
ułomność projektu totalnego zjednoczenia pod jednym, ludzkim przywództwem
świeckim i duchowym jest wystarczająco widoczna, nawet bez odwoływania się
do autorytetu Pisma Świętego. O ile jednak obserwację rzeczywistości
wzbogacić o studium proroctw (zwłaszcza Księgę Daniela i Objawienie Jana),
wówczas okaże się, iż choć tendencje unifikacyjne będą jeszcze przez
pewien czas przybierać na sile, by w końcu odnieść sukces, to będzie on
krótkotrwały i spowoduje ostateczną dyskredytację ludzkich zamierzeń. W
historię świata wtrąci się sam Bóg, zapoczątkowując wraz z powtórnym
przyjściem Pana Jezusa nowy ład, bynajmniej nie oparty na demokracji. W
Bożym porządku nie ma miejsca na głosowanie nad tym, co prawe, a co nie;
na dalsze zmiany w obrębie dekalogu (chrześcijańska większość dość już
poczyniła szkód w tym względzie); nie ma miejsca na cierpienia
mniejszości, by móc zadowolić pozostałych. Boży porządek niesie już teraz
poczucie pełnej wolności, a w przyszłości pełnię szczęścia. Jak
Wszechmogący tego dokona? Nie wiem. Wierzę jednak, że skoro obiecał,
dotrzyma słowa. Wierzę Jego słowu. |
|