|
Śmierć
bliskiej osoby to zawsze smutne przeżycie, a dla wielu ludzi dramat,
największa groza egzystencjalnej doczesności. Wyrażone to zostało w
„Trenach” Jana Kochanowskiego, powszechnie uznanych za arcydzieło pieśni
żałobnych. Pamiętam, jakie wrażenie wywarła na mnie ta szkolna lektura
świadcząca o wprost niespotykanej intensywności bólu poety po stracie
ukochanej córki Urszuli.
Jako
czternastolatek uczyłem się „Trenów” na pamięć, a wyuczone wówczas strofy
pamiętam do dziś: „Wielkieś mi uczyniła pustki w domu moim, / Moja droga
Orszulo, tym zniknienim swoim! / Pełno nas, a jakoby nikogo nie było: /
Jedną maluczką duszą tak wiele ubyło”. Przez długi czas (a może nawet do
dziś) strofy te były dla mnie wzorem wiersza doskonałego. W ostatnim z
trenów, kiedy poeta odzyskał już spokój po dniach rozpaczy, buntu i
obezwładniającego cierpienia, czytamy: „Czyli nas już umarłe macie za
stracone, / I którym już na wieki słońce jest zgaszone? / A my, owszem, żywiemy żywot tym ważniejszy, / Czym nad to grube ciało duch jest
szlachetniejszy. / Ziemia w ziemię się wraca, a duch z nieba dany / Miałby
zginąć ani na miejsca swe wezwany?” Słowa te wkłada poeta w usta zmarłej
matki zjawiającej mu się we śnie z Urszulą na rękach. W końcu, w takich to
właśnie słowach, ten znękany utratą dziecka ojciec sam sobie niesie
pociechę.
Gdzie możemy
jednak doznać prawdziwej pociechy? Chyba powinniśmy jej szukać u Tego, kto
jest naszym stwórcą. To On w pewnym momencie postanowił: „Uczyńmy
człowieka na obraz nasz, podobnego do nas”
1 MOJŻ.
1,26
i ukształtował „człowieka z prochu ziemi i tchnął w nozdrza jego dech
życia. Wtedy stał się człowiek istotą żywą”
1 MOJŻ.
2,7.
Bóg, Stwórca, najlepiej wie, kim jesteśmy i co naprawdę znajduje się poza
bramami grobu. Wszystkie te prawdy, które są poza możliwościami
poznawczymi człowieka, zostały objawione przez Boga i zapisane w Piśmie
Świętym, Biblii.
Powszechnie
znany jest mit o Syzyfie, zaczerpnięty z greckiej mitologii. Został on
skazany przez bogów na karę polegającą na wtaczaniu olbrzymiego głazu na
szczyt góry. Kara była straszna, ponieważ za każdym razem, tuż przed
szczytem, kamień wymykał się z rąk Syzyfa i staczał do podnóża góry, na
dawne miejsce. Skazaniec musiał ponownie zaczynać pracę od początku i tak
w nieskończoność. Przez stulecia mit o Syzyfie był obrazem daremnego i bezsensownego
trudu, a w polskiej literaturze został utrwalony w tytule powieści Stefana
Żeromskiego „Syzyfowe prace”. []
Francuski
pisarz Albert Camus (1913-1960), laureat Nagrody Nobla, związany z
egzystencjalizmem, autor „Dżumy”, napisał niewielki esej pt. „Mit o
Syzyfie”, w którym posługując się Syzyfem jako metaforą usiłował wykazać,
że życie nie ma sensu. Camus stawia pytanie typowe dla egzystencjalistów:
Czy warto żyć? Wielki wpływ na treść eseju miał
fakt, że pisał go w czasie II wojny światowej. Jeśli cała energia,
wysiłek, pasja potrzebne do życia są, według Camusa, jak wysiłek Syzyfa,
beznadziejne i daremne, to po co się trudzić? Pozostaje tylko istnienie
ludzkie, krótkie, przypadkowe, wyczerpujące się w teraźniejszości — życie,
które nie jest epizodem, ale wszystkim. Camus ma rację przynajmniej w
podstawowym założeniu: Jeśli nie ma Boga, to życie z jego trudami,
cierpieniami, zmartwieniami i absurdami jest wszystkim, co mamy, a więc
jest bez znaczenia. Nasze istnienie jest ograniczone naszą śmiertelnością.
Nic nie wykracza poza śmierć. Jakież więc może mieć znaczenie nasze życie,
jeśli obracamy się w proch? Jeśli nie żadne, to na pewno niewielkie.
Camus nie
był pierwszym człowiekiem, który uświadomił sobie całkowity bezsens
ludzkiego życia, jeśli jest pozbawione wyższego celu, jeśli nie jesteśmy w
stanie dać konkretnej odpowiedzi na trzy podstawowe, egzystencjalne
pytania: Skąd jesteśmy? Jaki jest sens naszego istnienia? I dokąd idziemy
po śmierci? Wiele stuleci wcześniej pewien Judejczyk, rodem z Tarsu,
imieniem Saul (później Paweł), powiedział coś podobnego: „A jeśli się o
Chrystusie opowiada, że został z martwych wzbudzony, jakże mogą mówić
niektórzy między wami, że zmartwychwstania nie ma? Bo jeśli nie ma
zmartwychwstania, to i Chrystus nie został wzbudzony; a jeśli Chrystus nie
został wzbudzony, tedy i kazanie nasze daremne, daremna też wasza wiara
(...). Zatem i ci, którzy zasnęli w Chrystusie, poginęli. Jeśli tylko w
tym życiu pokładamy nadzieję w Chrystusie, jesteśmy ze wszystkich ludzi
najbardziej pożałowania godni. A jednak Chrystus został wzbudzony z
martwych i jest pierwiastkiem tych, którzy zasnęli. Skoro bowiem przyszła
przez człowieka śmierć, przez człowieka też przyszło zmartwychwstanie.
Albowiem jak w Adamie wszyscy umierają, tak też w Chrystusie wszyscy
zostaną ożywieni”
1 KOR.
15,12-22.
Dobrze, że
Chrystus będąc na ziemi dał dowód swej mocy zmartwychwstania. O zmarłym
Łazarzu powiedział: „Łazarz, nasz przyjaciel, zasnął; ale idę zbudzić go
ze snu”
JAN 11,11.
Uczniom, którzy myśleli o zwykłym śnie, wyjaśnił: „Łazarz umarł” (w.
13.14). Następnie stanął przy jego grobie i zawołał na znajdującego się
już tam cztery dni Łazarza: „Łazarzu, wyjdź! I wyszedł” (w. 43.44).
W
ewangeliach znajdujemy inne opisy zmartwychwzbudzenia zmarłych przez
Jezusa (zob.
ŁUK.
7,11-17; 8,40-46).
To był przecież ten sam Bóg-Stwórca, który z prochu
ziemi stworzył człowieka. Jeśli po śmierci człowiek obraca się w proch,
jedynie ta sama moc stwórcza może powołać go z powrotem do istnienia. Na
tej podstawie Chrystus oświadczył: „Jam jest zmartwychwstanie i żywot; kto
we mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie”
JAN 11,25.
[]
Chrystus
zapowiedział przed swoim odejściem z ziemi, że powróci (zob.
JAN
14,1-3),
aby dokonać tego wielkiego czynu, jakim jest zmartwychwstanie i odnowienie
ziemi. „I widziałem nowe niebo i nową ziemię (...). I otrze wszelką łzę z
oczu ich, i śmierci już nie będzie”
OBJ.
21,1.4.
Jeśli
Chrystus nie powróci i nie wzbudzi zmarłych, obdarzając ich
nieśmiertelnością, to wszystko, w co wierzymy i na
co mieliśmy nadzieję, jest daremne. „Błogosławieni są odtąd umarli, którzy
w Panu umierają. Zaprawdę, mówi Duch, odpoczną po pracach swoich; uczynki
ich bowiem idą za nimi”
OBJ.
14,13.
A więc nie jest to syzyfowa praca.
Kiedy
nadejdzie ten wspaniały dzień zmartwychwstania? Pismo Święte udziela
konkretnej odpowiedzi: „A to wam mówimy na podstawie Słowa Pana, że my,
którzy pozostaniemy przy życiu aż do przyjścia Pana, nie wyprzedzimy tych,
którzy zasnęli. Gdyż sam Pan na dany rozkaz, na głos archanioła i trąby
Bożej zstąpi z nieba; wtedy najpierw powstaną ci, którzy umarli w
Chrystusie”
1 TES.
4,15.16.
Jak można
pogodzić biblijną naukę o zmartwychwstaniu z nauką o jakiejkolwiek formie
życia po śmierci — np. o nieśmiertelnej duszy czy
reinkarnacji? Jeśli powtórne przyjście Chrystusa należy jeszcze do
przyszłości, to co dzieje się ze zmarłymi w okresie między ich śmiercią a
przyszłym zmartwychwstaniem, w jakim są stanie?
Już
wcześniej cytowaliśmy słowa Jezusa oraz apostoła Pawła, którzy śmierć
określali jako sen. Na czym polega ten sen? „Wiedzą bowiem żywi, że muszą
umrzeć, lecz umarli nic nie wiedzą i już nie ma dla nich żadnej zapłaty,
gdyż ich imię idzie w zapomnienie. Zarówno ich miłość, jak ich nienawiść,
a także ich gorliwość dawno minęły; i nigdy już nie
mają udziału w niczym z tego, co się dzieje pod słońcem. (...) Na co
natknie się twoja ręka, abyś to zrobił, to zrób
według swojej możności, bo w krainie umarłych, do której idziesz, nie ma
ani działania, ani zamysłów, ani poznania, ani mądrości”
KAZN.
9,5.6.10.
Wszystko, co
chcemy uczynić, musimy to zrobić za życia, bowiem nic nie zdziałamy po
śmierci, dla umarłych także już nie jesteśmy w stanie nic uczynić.
Tak wielu
ludzi chciałoby coś zrobić dla zmarłych, coś, co zaniedbali uczynić za
życia. Typowym tego przykładem jest książka poety Tadeusza Różewicza
„Matka odchodzi”. Jego ból po śmierci matki został w niej wyrażony w
prozie i wierszu. Oto fragment książki zatytułowany „Obietnice poety”:
„Przez wiele lat obiecywałem mamie trzy rzeczy: że zaproszę ją do Krakowa,
że pokażę jej Zakopane i góry, że pojadę z mamą nad morze. Mama nie
widziała ani Krakowa, ani gór, ani morza. Nie dotrzymałem obietnic...
Minęło od śmierci Mamy prawie pół wieku... Czemu jej nie zawiozłem do
Krakowa i nie pokazałem Sukiennic, Wawelu, Wisły (...) Nigdy mi nie
przypominała, nie robiła wyrzutów. (...) Mama nie widziała Warszawy. Mama
nigdy nie leciała samolotem, nie płynęła statkiem... Nie zawiozłem Mamy
nad morze... nie usiadłem z nią nad brzegiem, nie przyniosłem muszelki
albo bursztynowego kamyczka. Nie... i ona nigdy nie zobaczy morza... i
nigdy nie zobaczę jej twarzy i oczu, i uśmiechu, kiedy patrzy na morze”.
[]
O wiele
wygodniej jest przemawiać z miłością do zmarłych niż do żywych. Dopóki
żyją, zadajemy im cierpienia. Częstokroć objawia się to butą, pychą,
nieuzasadnionym wstydem przed wyrażaniem uczuć. Ranimy ich naszymi słowami
i czynami, obojętnością, nielojalnością, złą wolą.
Tadeusz
Różewicz pisze o uchybieniach, jakich się dopuścił wobec własnej matki, o
obietnicach, których nigdy nie dotrzymał. Był zbyt zajęty pracą, byciem
sobą. Iluż takich uchybień z naszej strony, może nawet poważniejszych,
możemy się dopatrzyć w naszym życiu! Po śmierci bliskich nam osób jakże
łatwo przezwyciężyć wstyd, jakże stajemy się wtedy czuli i wylewni. To
przewrotna, grzeszna natura wciąż skazuje nas na niewolę w służbie pychy,
egoizmu, niewdzięczności. Budzimy się ze strasznego snu samolubstwa, czy
też po prostu ze zwyczajnego lenistwa, gdy jest już za późno na miłość.
Jak pięknie wyglądają groby, szczególnie w tzw. Święto Zmarłych. Ileż
kwiatów. Czyż nie lepiej przynosić je za życia? Jakże bogate pomniki i
grobowce buduje się po śmierci. Czy z takim samym uczuciem przynosiliśmy
upominki i prezenty za życia?
Najbogatszy
cmentarz widziałem na terenie Australii. Należał do jednego z Kościołów
chrześcijańskich. Były tam nie tylko bogate grobowce, ale stosy zawsze
świeżych kwiatów. Co kilka dni przynoszono też na groby pożywienie i napoje.
Gdy to oglądałem, cały czas myślałem o żywych, biednych, bezdomnych i
głodnych, których na świecie systematycznie przybywa. Żadna konferencja,
łącznie z tą, która ostatnio miała miejsce w Johannesburgu, nie jest w
stanie rozwiązać tego problemu. Gdzie szukać pomocy dla biednych? W
zestawieniu ze slamsami cmentarze wydają się bogatsze.
Naprawdę
umarli nic nie wiedzą. Nigdy nie zapomnę słów mojego Ojca, który przed
śmiercią, gdy jego trudne, niełatwe życie dobiegało końca, powiedział:
„Żebyście nie budowali dla mnie pomnika. Dajcie to na dzieło Boże”.
Dziełem Bożym, według niego, było zwiastowanie dobrej nowiny o zbawieniu w
Chrystusie oraz służba dla tych, którzy są w potrzebie.
Ale czy
tylko poeta Różewicz nie dotrzymał słowa? A może istota naszej
przewrotności tkwi także w tym przypływie poczucia winy i żarliwym
postanowieniu poprawy wtedy, kiedy nie grozi nam już żaden obowiązek,
odpowiedzialność, konieczność bycia dobrym synem, córką, mężem, żoną? A
więc jest to bardzo wygodny, niekrępujący, niewymagający ból. Ból, który
nas dowartościowuje, chwilowo ucisza nasze sumienie, ale nie oczyszcza.
Kochajmy
ludzi, przecież tak szybko odchodzą, niektórzy bardzo szybko. Co masz
czynić, czyń rychło, „bo w krainie
umarłych, do której idziesz, nie ma ani działania, ani zamysłów, ani
poznania, ani mądrości”.
|
|