nadzieja.pl > czytelnia > chrześcijański... | wydrukuj | dokument tekstowy |
CHRZEŚCIJAŃSKI |
George W. Bush wierzy w Boga z gorliwością neofity i stosuje religijne nakazy w swojej polityce zagranicznej. To dlatego określa wojnę z terroryzmem jako pojedynek Dobra ze Złem, a wychwala islam jako religię niosącą pokój, „wziętą jedynie na zakładnika” przez terrorystów. Przyjaciele prezydenta twierdzą, że zaczyna on dzień od modlitwy i od przeczytania ustępu z Biblii. Jeden z pierwszych dekretów, jakie wydał, dotyczył narodowego dnia modlitwy. Bush codziennie czytuje teksty Oswalda Chambersa, szkockiego myśliciela religijnego oraz Billy’ego Grahama, ulubionego kaznodziei współczesnych prezydentów Ameryki, dzięki też któremu w wieku 39 lat nawrócił się. W trakcie kampanii wyborczej wielokrotnie deklarował, że najważniejszym dla niego filozofem politycznym jest Jezus Chrystus, gdyż odmienił jego serce. Nie jest zatem żadną tajemnicą, iż wiara łączy się mocno z jego prezydenturą. Jego przemówienia pisze Michael Gerson, ortodoksyjny chrześcijanin, który często używa biblijnych porównań i odniesień, co bardzo podoba się elektoratowi. Postronni obserwatorzy prawdopodobnie niczego osobliwego w tym nie zauważą, ale wiemy, czym może się skończyć mieszanie władzy z religią. Historia chrześcijaństwa nieustannie uczy jednej, prostej prawdy: kiedykolwiek Kościół zdobywał polityczną władzę, wykorzystywał ją, by karać dysydentów. Z drugiej strony nie ma nic złego w tym, że przywódca jest religijnym człowiekiem. Jest to nawet pewien atut. Ale władza z zasady powinna być areligijna, a przynajmniej wiara Busha powinna być jego prywatną sprawą, kiedy wyznacza kierunki polityki. I wydaje się, że tak właśnie jest. Wszyscy amerykańscy prezydenci na swój sposób szerzyli wiarę. USA to kraj zbudowany przez religijnych emigrantów, uciekających przed prześladowaniami z Europy, cieszący się konstytucyjnie zagwarantowaną wolnością wyznania. Edward Evertt w swojej mowie o pielgrzymach — protoplastach narodu amerykańskiego — powiedział: »Czy szukali jakiegoś opuszczonego miejsca, bezpiecznego z powodu swego oddalenia, gdzie mały zbór z Leyden mógłby cieszyć się wolnością sumienia? Spójrzcie na ogromne przestrzenie, nad którymi w pokojowym podboju (...) wznieśli sztandar krzyża« (przemówienie wygłoszone w Plymouth, Massachusetts 22 XII 1824, s. 11). James Harding napisał: „Jednak przy Bushu Ameryka poczuła, że znów ma swego naczelnego kapelana. Wprawdzie jego poprzednik, Bill Clinton, także wyrażał się nieraz jak wędrowny kaznodzieja z Południa, opowiadając o polityce za pomocą ewangelicznych porównań, lecz z drugiej strony gorszył większą część społeczeństwa swoim zachowaniem. Wydawało się, że za jego czasów opatrzność i prezydentura szły osobnymi drogami. Od czasów Jimmy’ego Cartera, który nawet w trakcie swej kadencji nie przestawał uczyć w szkółce niedzielnej, Ameryka nie miała prezydenta tak mocno przywiązanego do Ewangelii. »Prezydent traktuje wiarę bardzo poważnie« — mówi Dan Barlett, dyrektor gabinetu Białego Domu do spraw kontaktów zewnętrznych. »Wiara dała mu duchowe wsparcie i umiejętność przewodzenia« — dodaje”. Ktoś mógłby powiedzieć, no dobrze, ale jak ma się to do pielęgnowanej od dawna w USA zasady rozdziału Kościoła od państwa? I tu przykład. Gdy rozeszła się wieść, iż prokurator generalny John Ashcroft, praktykujący zielonoświątkowiec, codziennie rano urządza zbiorową modlitwę pracowników swego biura, Ameryka podzieliła się na dwa obozy. Jedni byli podbudowani faktem, że naczelny „szeryf kraju” czuje się odpowiedzialny przed Wyższą Istotą, a drudzy w przerażeniu zastanawiali się, czy przypadkiem nie zaczyna się kruszyć ściana dzieląca Kościół i państwo, postawiona kiedyś przez Tomasza Jeffersona. Nam, Polakom, łatwiej jest to zrozumieć. Wystarczy wspomnieć chociażby pierwszego, demokratycznie wybranego prezydenta po 1989 r. — Lecha Wałęsę, który nie osiągnąłby szczytów władzy bez poparcia Kościoła, co bezpośrednio przekłada się na wyborców, dla których miało to wielkie znaczenie. Tak więc nie ma się co dziwić, że religia odgrywa ogromną rolę w politycznych wyborach także przeciętnego mieszkańca USA. Pobożność prezydenta podoba się sporej części elektoratu, gdyż jest częścią coraz większej grupy w amerykańskim społeczeństwie. W całych Stanach, jedna po drugiej powstają nowe wspólnoty ewangeliczne, podczas gdy tradycyjne kongregacje, takie jak Kościół episkopalny, ewangelicko-augsburski i metodystyczny, walczą o zatrzymanie wiernych w swoich nawach. Bush uosabia więc zjawisko, ochrzczone przez historyków mianem Czwartego Przebudzenia — na wzór podobnych fal odrodzenia religijnego w latach 40-tych XVIII wieku, na progu wieku XIX oraz w latach 80-tych owego stulecia. Fenomen ten ma oczywiste bezpośrednie reperkusje w dziedzinie polityki — Amerykanie bowiem głosują wedle tego, jak i do kogo się modlą. Bush w swojej rywalizacji o prezydenturę w 2000 r. zgarnął 82% głosów konserwatywnych chrześcijan. W przeciwieństwie do Europy, Starego Świata, gdzie nowoczesność skruszyła wiarę, Ameryka jest krainą, która weszła w XXI wiek w stanie niezachwianej pobożności, gdzie 85% mieszkańców przyznaje się do którejś z religii. Ta moralność światopoglądowa Bush’a irytuje Europę, kontynent który z religią ma zwykle tyle wspólnego, iż zawiera Włochy, a tam siedzibę papieża, Watykan. Boją się więc, iż Stany przekształcą się w światowego żandarma, ufnego w słuszność sprawy i pewnego zwycięstwa. I co ciekawe, mającego militarną siłę dążyć do wojny bez oglądania się na społeczność międzynarodową. Niestety, zapominają, że Pismo Święte zapowiada powstanie takiej potęgi oraz jej bezpośrednie relacje z religią. Dawno temu, jeszcze w starożytności, prorok Daniel miał wizję. Nie miałoby to jakiegoś wielkiego znaczenia, wszakże prorocy dosyć często przekazywali poselstwo od Boga, gdyby owo proroctwo nie odnosiło się do czasów dzisiejszych. Pod koniec proroczego okresu 1260 lat rzymskiej supremacji, według okresów czasu podanych właśnie przez Daniela, pojawia się na scenie nowa moc, którą opisuje także ewangelista Jan: „I widziałem inne zwierzę, wychodzące z ziemi, które miało dwa rogi podobne do baranich” OBJ. 13,11. Zwierzę podobne do baranka wychodzi z ziemi, co oznacza, iż podczas gdy inne mocarstwa powstały na gęsto zaludnionych terenach starego świata, to mocarstwo powstało na innym terenie, stosunkowo mało zaludnionym. Jakie światowe mocarstwo pasuje do symbolu przedstawionego w trzynastym rozdziale Księgi Objawienia? Tylko jedno: Stany Zjednoczone Ameryki Północnej — potężne mocarstwo, które osiągnęło swą potęgę w stosunkowo pokojowy sposób. Faktycznie wielu komentatorów, opisując dojście Stanów Zjednoczonych do tak wielkiej potęgi i znaczenia posługiwało się niemal takimi samymi wyrażeniami. To mocarstwo ma łagodny wygląd, bowiem „rogi podobne do baranich” świadczą o względnej łagodności, dobroci i łaskawości. Na nieszczęście, te łagodne cechy nie zostaną zachowane na zawsze. Zwierzę podobne do baranka będzie, jak stwierdza proroctwo, mówić „jak smok”, a jak baranek jest symbolem Chrystusa, tak smok jest symbolem szatana. Jasne jest, iż łaskawy charakter Stanów Zjednoczonych (przynajmniej w kontekście duchowych zagadnień poruszanych w Księdze Objawienia) ulegnie radykalnej zmianie. Tuż przed świętami Bożego Narodzenia 2002 sekretarz obrony Donald Rumsfeld zwołał w Pentagonie spotkanie grupy przywódców religijnych. Według Chuck’a Colsona, byłego doradcy Richarda Nixona, który nawrócił się w trakcie afery Watergate, Rumsfeld przedstawił gościom argumenty na rzecz ataku na Irak, ale chciał także przedyskutować samo pojęcie wojny sprawiedliwej w kategoriach religii. Z kolei konflikt między Izraelem a Palestyńczykami niektóre osoby z otoczenia prezydenta postrzegają przez pryzmat wiary. Ta wiara, pomimo że nie ma on zamiaru prowadzić wszystkich do owczarni, przyda się Bush’owi, kiedy w rejonie Zatoki Perskiej pojawiają się kolejne oddziały wojska, a wojna w Iraku stanie się rzeczywistością.
|
główna |
pastor |
lekarz |
zielarz |
rodzina |
uzależnienia
| kuchnia
| sklep |
||||
|
||||
© 1999-2003 NADZIEJA.PL Sp. z o.o. Wszystkie prawa zastrzeżone. |
||||
|